Shackleton 2014 » Dziennik bosmana http://www.shackleton2014.pl Rejs Shackleton 2014 Wed, 24 Jun 2015 07:16:21 +0000 pl-PL hourly 1 http://wordpress.org/?v=4.2.10 „Gdy z Falklandów płynęliśmy”…czyli ostatnie notatki Seby http://www.shackleton2014.pl/gdy-z-falklandow-plynelismy-czyli-ostatnie-notatki-seby/ http://www.shackleton2014.pl/gdy-z-falklandow-plynelismy-czyli-ostatnie-notatki-seby/#comments Thu, 29 Jan 2015 18:00:48 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=3476 14 grudnia, niedziela, dzień 161

Wczoraj około 1630 odbiliśmy od kei w Port Stanley.  Czy 13 okaże się szczęśliwą liczbą? Idziemy bejdewindem. W porywach wiatr osiąga 44 knt. Na jacht doleciała z Polski załoga w składzie Marek – kapitan, Piotr – właściciel jachtu i Organizator Wyprawy, Tomek, Hubert, Marcin i Arek. Rozpoczęliśmy tym samym ostatni, najdłuższy etap wyprawy Shackleton 2014. Jacht został maksymalnie zapakowany na prawie 60 dniowy etap, jedzeniem, paliwem i wodą. Warunki dość ciężkie, część osób choruje, białe grzywacze (nie mylić z Markiem J ) przelewają się przez pokład….

15 grudnia, poniedziałek, dzień 162

Wczoraj w nocy nie zdążyłem pisać, gdy podarło nam genuę. Wiatr osiągał już później 60 knt – oczywiście w porywach.  Przy próbie jej zrolowania, okazało się, że nie działa roler i musimy przewinąć linkę. Wraz z Olkiem, przez 2 godziny zalewani wodą walczyliśmy z naprawą, która pozwoliłaby nam na zrolowanie gieni. Podczas jednego z nurkowań dziobem pod falę, na chwilę kurczowo trzymając się kosza dziobowego znikam pod falą. Odpala mi kamizelka, a Hubert zauważa jak to określił, że faktycznie na chwilę zniknąłem mu z oczu. Po zdjęciu z pomocą Olka kamizelki ponownie udaję się na dziób i tym razem w większym składzie   próbujemy zrzucić genuę. Okazuje się to niemożliwe, więc po prowizorycznej naprawie rolera, związujemy ją na sztagu. Do koi wracam mokry, zresztą jak i inni. Po nurkowaniu w zimnej wodzie (5st) jestem cały przemoczony, łącznie z gumką w majtkach.

Podejmujemy decyzję o powrocie do Stanley. W tych warunkach wejście na maszt jest niemożliwe. Do Stanley mieliśmy 50 Nm. Dopłynęliśmy późnym popołudniem. W porcie okazuje się, że warunki do pracy mamy wyśmienite – całkowita flauta !! Wchodzę więc na maszt i z góry odwijam resztki żagla. Nowa genua trafia na swoje miejsce, tym razem porządnie naprawiony i dziś rano wymieniamy jeszcze pęknięte mocowanie wanty na wysokości drugiego salingu. Wyszliśmy po południu. Wieje NW 25knt, w prognozach otrzymanych z Polski ma wzrastać do ponad 30.

Wszystko poształowane, bo oficer ze statku w Stanley ostrzegał o zbliżającej się wg prognoz dziesiątce. Idę spać, wachta o 2000.

18 grudnia, czwartek ,dzień 165

Wczoraj przed 1600 wpłynęliśmy na cieśninę Drake’a. Od 3 dni wiatry od SW-N do 5-7B. Zimno, czasami deszcz a nawet grad. Co ja tu robię :).

Rano uruchomiliśmy silnik, bo wiatr spadł do 10knt, poza tym i tak musieliśmy naładować akumulatory. Dzięki pomocy z lądu zidentyfikowaliśmy kolejnego ptaka. Jest nim warcabnik. Faktycznie jak zna się nazwę wydaje się to tak oczywiste :). Niż, który widzimy, przechodzi za nami i odwraca wiatr na E. Zmieniamy więc kurs na 140. Do Arctowskiego mamy mniej niż 300 Nm. Ubrania mokre, nie schną i na kolejne wachty trzeba wbijać się w te same wilgotne ciuchy, które po 4 godzinach i tak znów będą mokre. Suchy komplet czy tam 2 trzymam na wypadek jak już naprawdę będzie …. Bardzo zimno :). Nabój i zwalniak w kamizelce wymieniłem, więc znów jest w pełni wartościowa. Jeden obiad zjedliśmy z liofilizatów, bo warunki nie pozwalały utrzymać na kuchence nic oprócz czajnika. Zresztą nalewanie wody do torebek Piotr wykonywał w pozycji siedzącej, zapierając się barkami o ścianę kambuza i blat J. W pozostałe dni jakoś daje się gotować, choć gdyby nie gumowe maty na stole, zawartość talerzy fruwałaby w mesie. Chyba odpalimy ogrzewanie, by choć trochę zlikwidować wilgoć na jachcie. Temperatura na zewnątrz 6, woda 2,5 st. Mimo to humory dopisują a po chorobach z pierwszego dnia nie ma już śladu.

Wszyscy zaaklimatyzowani. Ale i nie wieje więcej niż 40knt.

20 grudnia, sobota, dzień 167

1530 – drugi dzień z Hubertem wachty kambuzowej. Dziś pieczenie chleba, który po udoskonaleniu przepisu powinien być jeszcze lepszy. Wiatru brak, co dość dziwne jak na Drake Passage. W związku z tym wachta kambuzowa całkiem przyjemna – wręcz lajtowa. Od 2 dni wieją lekkie wiatry SW-S-SE i czort wie skąd jeszcze. Jedno jest pewne. Przyniosły mroźne powietrze oraz śnieg.

2 godziny temu, 5 mil po lewej burcie minęliśmy pierwszą górę lodową. Z wody wystawała jej część wysoka na ok. 50 i długa na 200m. mieniła się odcieniami błękitu, choć pewnie ładniejsza część populacji dostrzegłaby tam jeszcze z 20 innych kolorów. Teraz jeszcze bardziej musimy zaostrzyć uwagę. Temperatura wody spadła lekko poniżej -1st.

Zimowy śpiwór towarzyszy mi już od kilku dni. Na zewnątrz 3 w środku 14st. Wachta o północy a wcześniej kolacja, więc spróbuję się przespać. Jedziemy na dieslu a wg prognozy przez następne 18 godzin wiatr ma odkręcić do SW, natomiast nadal będzie słaby. Do wschodniego wybrzeża Georgii 130 Nm.

**************************************************************************

Wydarzenia mające miejsce po 23 grudnia są wszystkim znane. Mnie jak na razie ciężko o tym pisać, zresztą chyba wszystko zostało powiedziane. Może postaram się o parę słów refleksji z nieszczęsnych chwil, ale muszę ochłonąć.

**************************************************************************

W Wyprawie Shackleton 2014 jacht POLONUS przepłynął 11660 mil, w czasie żeglugi ponad 2500 godzin. Spędziłem na nim wiele chwil wspaniałych jak i tych gorszych. Wszystko co wydarzyło się podczas tych kilku miesięcy, traktuję jak do tej pory za największą żeglarską przygodę mojego życia. Zebrane doświadczenia wykorzystam na pewno przy kolejnych rejsach. Nie byłoby mnie na tej Wyprawie, gdyby nie osoby, którym chciałbym serdecznie podziękować, oraz wiele innych ,o których nie sposób zapomnieć.

1.       Piotr – dziękuję za zaufanie jakim obdarzyłeś mnie powierzając mi swoje dziecko. O troskę i czasami ojcowskie podejście.

2.       Danusiu – Tobie również gorące podziękowania, za to, że dbałaś o mój stan zdrowia, zarówno przed jak i podczas całej Wyprawy. Za spokój, w jaki podchodziłaś do mojej choroby.

3.       Marku – gdyby nie Twoje zaufanie do mnie, nie zarekomendowałbyś mnie Piotrowi. Wiem, że Twoje słowo w dużej mierze miało znaczenie. Dzięki.

4.       Dziękuję rodzinie i przyjaciołom, którzy czasami gryźli się w język i pukali w czoło, ale widzieli, że realizuję swoją przygodę i dali mi do tego zielone światło. Znają mnie i wiedzą, że jak już coś postanowię to wykonam albo jak się uprę to …też  ;-)

5.       Synku – to co powiedziałeś mi po powrocie sprawiło, że łzy szczęścia napłynęły mi do oczu. Dziękuję Ci za wyczekiwanie i nasze rozmowy w trakcie podróży ;-)

W trakcie całej wyprawy w wielu chwilach, a zwłaszcza tych ostatnich, towarzyszyła mi jeszcze jedna osoba – Tobie także dziękuję.

Seba

O zakupy Stanley O O O Tomek odpaliła Piotr Piotr (2) O słoneczny Olek śnieg O w stronę lodu widok zimniej O Arctowski Arek O chłodno O cyborg O O O O drogowskazy i co ja robię tu koledzy z boiska którędy na Mazury łabądek Marcin Marek O ]]>
http://www.shackleton2014.pl/gdy-z-falklandow-plynelismy-czyli-ostatnie-notatki-seby/feed/ 0
Z bloga bosmana: na Południe, czyli koniec upałów… http://www.shackleton2014.pl/z-bloga-bosmana-na-poludnie-czyli-koniec-upalow/ http://www.shackleton2014.pl/z-bloga-bosmana-na-poludnie-czyli-koniec-upalow/#comments Mon, 15 Dec 2014 11:38:20 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=3270 4 grudnia, czwartek, dzień 151

Wczoraj o 1530 po raz drugi wypłynęliśmy z kotwicowiska w PTO Madrin. Dopływaliśmy dzień wcześniej rano, powoli doczłapując się do zatoki. Silnik nie chciał wkręcać się na obroty ( patrz przedostatnie zdanie z 30.11 – czyż to nie ironia??) i musieliśmy zadowolić się prędkością około 3 knt., a w porywach wiatru od dziobu nawet i to było trudno osiągalne. Nie miałem nic naprawiać, zanim nie dopłyniemy do zatoki i nie staniemy na boi. Więc leżałem i myślałem, a jak wiadomo im dłużej się myśli, tym czarniejsze scenariusze. W Polsce zaangażowani byli wszyscy. Fabryka silników,  mechanicy i wszyscy święci. Zapowiadała się niezła wycieczka do Argentyny J. Jak wiadomo dość powszechnie, przyczyny takich niespodziewanych awarii są dość proste, choć oczywiście nie jest to regułą. No bo jak to tak nagle, bez ostrzeżenia brakuje mocy. Na luzie silnik wkręca się na maksymalne obroty a po włączeniu biegu nie. Jak dotąd współpraca nasza, czyli moja i Polonusa, układała się wzorowo, więc i tym razem doszliśmy do porozumienia i po porannych 2 godzinach naprawy przystąpiliśmy do przeprowadzania prób na wodzie. Łącznie trwało to kilka godzin, gdyż wszyscy oprócz mnie i Przemka popłynęli pontonem na ląd. Więc jeszcze w międzyczasie dorobienie listew do grota,  naprawa zatkanego odpływu z zęzy ( pestka od śliwki i drewienko ;) ), naprawa szota, a ponieważ próba z silnikiem wypada pomyślnie, zapada decyzja – wypływamy wieczorem. Odchodzimy od boi, wiatr w mordę ,więc przez zatokę płyniemy na silniku, aż tu nagle po godzinie ….. obroty spadają i silnik zaczyna się dusić. Decyzja kapitana – natychmiast zawracamy. Po sprawdzeniu pompy, wiem już, że przyczyna leży gdzie indziej. Niby objaw taki sam, a jednak…. Rano wykręcam filtry paliwa, to co w nich widzę, potwierdza przypuszczenia. 2 nowe filtry z magazynku lądują na swoim miejscu w silniku, dodatkowo korzystając z czasu zmieniam olej w przekładni, odpowietrzam silnik i płyniemy. To tyle ze spraw technicznych dotyczących silnika.

Procedura odpraw w Argentynie jest upierdliwa najdelikatniej mówiąc. Po naszym powrocie w nocy na zatokę, musieliśmy po raz kolejny odprawić się na wejście i wyjście. Czyli znów wodowanie pontonu z silnikiem i desant na plażę, o przepisywaniu sterty kwitów przez Krzysztofa nie wspominając.

A propos pontonu – Pamiętacie walkę z upierdliwym, powolnym schodzeniem powietrza podczas gdy ponton wisiał, albo i nie wisiał w bliżej nie określonych okolicznościach przyrody?  To właśnie rozkładając go na dziobie i pompując, Marek odkrył mikro dziurę z której akurat w tej pozycji wydobywało się powietrze. Leżał akurat tak oparty, że uchodziło z niego życie. Więc po powrocie z prefektury jeszcze go załatałem i na Falklandach okaże się, czy dolega mu coś jeszcze.

Wiatru brak – znowu. Grzeje słońce, jest 20 stopni (czy oby dobrze się wyraziłem ?? J ). Kurs 200, silnik i 6 knt na budziku. Dostałem sygnał od Marka, że zaczynają zbliżenie na Falklandy. Czyli kolejna ekipa pojawi się tydzień wcześniej. Co będą tam robić w oczekiwaniu na Polonusa ? Może sami to opiszą ? :-)

5 grudnia, piątek, dzień 152

Wiatr obrócił na SW. Wieje 3-4B, wszystkie żagle w górze. Wcześniej 5 godzin przerwy od wiatru i przy okazji ładowanie akumulatorów. Wczoraj przekroczyliśmy 45 stopień szerokości południowej. Teraz na mapie za 8 mil mamy zaznaczony maksymalny obszar występowania lodów. Oczywiście pora roku nie ta, ale uświadamia to, jak daleko się już posunęliśmy. Dopiero co był równik J. O ciepłych wachtach już prawie zapomniałem. Dziś wyjątkowo zimno i mokro, a przecież tak naprawdę wszystko przede mną. Czy aklimatyzacja do zimna przebiegnie tak szybko jak do upałów? Zobaczymy.

Skończyła się cebula i duży zbiornik wody. Zostało 300 litrów i rezerwa, ale świeżych warzyw w rezerwie brak, podobnie jak owoców. Do wschodniego wybrzeża Falklandów około 400 nM. Dużo albatrosów i petryli  latających blisko obok jachtu. Ponoć są nie smaczne. Na szczęście świeże mięso leży w lodówce. Na linii wodnej znów urosła Polusiowi broda ;), a golony był przecież w Urugwaju. Zaczynam przegląd i wyciąganie ubrań zimowych ;) . Już nie zazdrościcie upałów ?

6 grudnia, sobota, dzień 153

1200 – od wczoraj wieje z NW od 4B do 8B. Dziś od 0400 trzyma na poziomie 6B, więc warunki do żeglugi zaczynają się robić idealne. Piękny baksztag, lekko zarefowana genua. Wczoraj odwiedziły nas wieloryby. Były w trójkę około 50 m od prawej burty. Wynurzały swe ogromne cielska, oraz wydawały okrzyki raz po raz wyrzucając w górę fontanny wody. Kontakt próbował z nimi nawiązać Przemek, również wydając nie artykułowane dźwięki. Jednak chyba nie przypadły do gustu rodzinie wielorybów, bo odpłynęły w siną dal. Za kilkanaście minut pod salingiem zagości banderka Falklandów. Minęliśmy właśnie 48S. Od 0330 na nogach, więc herbata, ciacho i chyba wezmę się za przepisywanie notatek. Aha, ciekawe co dziś przyniesie Mikołaj J ?

9 grudnia 2014, wtorek, dzień 156

Wczoraj o 0230 czasu polskiego zacumowaliśmy w Port Stanley na Falklandach. Ostatnie dwa dni pogoda pięknie żeglarska. Wiatry do 7B z właściwych kierunków. Fakt, żegluga mokra, ale najlepsze warunki na tym etapie. Od razu po przybyciu, odwiedził nas urzędnik, dopełniając na jachcie wszystkich formalności związanych z odprawą.  Później z Przemkiem 3 godziny zwiedzaliśmy miasteczko, które ma swój fajny klimat. Kolejne miejsce na ziemi, zaraz po Cabo Verde, które od razu mnie urzekło. Dziś dalsza eksploracja, spotkanie z następną ekipą będącą już w Stanley i potem czas dla jachtu. No i wifi muszę znaleźć ;)

a ja mam wszystko w banderka falklandy boksy dla chłodniej chłodniej2 co to fingers genua grot bezan jacht40m kolory nieba krzysiek stefan sławek wojtek marek pde płyniemy płyniemy2 płyniemy3 polonus w pde sławek (2) tez płynął do stanley_w 2 dni ulica w dali mariny widok z nabrzeza witraż wojtek zachód

]]> http://www.shackleton2014.pl/z-bloga-bosmana-na-poludnie-czyli-koniec-upalow/feed/ 0 Z bloga bosmana: Hemingway i kawa zbożowa ..;) http://www.shackleton2014.pl/hemingway-i-kawa-zbozowa/ http://www.shackleton2014.pl/hemingway-i-kawa-zbozowa/#comments Thu, 11 Dec 2014 22:53:04 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=3238 24 listopad, poniedziałek, dzień 141

0850 – wczoraj po 1000 opuściliśmy Punta del Este. W ciągu 4 dni postoju ogarnialiśmy jacht z załogą z poprzedniego etapu, uzupełnialiśmy paliwo, pół dnia zajęło tankowanie gazu do polskiej butli, które okazało się koniecznością z uwagi na nietypowy rozmiar butli w Urugwaju. W końcu dzięki miejscowym żeglarzom, a przede wszystkim Argentyńczykowi Maxowi, udało mi się znaleźć zakład, gdzie przeleją gaz do naszej butli. Nie obyło się oczywiście bez komplikacji i przeróbki zaworów, które posiadałem w zapasie z Polski. Dwa razy pokonywałem wraz z Maxem trasę z portu do zakładu jego starym pickupem Fordem F100 (faaajny ), ciąłem, szlifowałem, ale koniec końcem pełna butla wylądowała w bakiście Polonusa. Czyszczenie jachtu, wymiana uszkodzonych powierzchni gum na pokładzie, odrdzewianie, malowanie, oklejanie i inne drobne prace powodowały, iż czas ten szybko upłynął. Już 21 listopada, odwiedziła nas załoga kolejnego etapu na Falklandy w składzie Krzysztof – kapitan tego etapu, Przemek, Stefan, Sławek ,Wojtek i Ezo.

Wychodziliśmy w niedzielę z wiatrem SWW4, później flauta, a obecnie mamy baksztag i kursem 210 bujając się na boki płyniemy 5 knt. Mijamy właśnie południową część ujścia Mar de Plata. Jak zwykle małe co nieco o jedzeniu. Więc pierwszego dnia na kolację krewetki, wczoraj ryba, a dziś w planach obiadowych wołowina po argentyńsku. No cóż, zimniej więc i jeść się chce troszkę bardziej J

25 listopad, wtorek, dzień 142

0930 – idealnie w mordę. Wieje z kierunku 200, a nasz kurs docelowy to 210. No przepraszam – prawie w mordę. W nocy się halsowaliśmy, ale po pokonaniu 40 mil, okazało się, że do celu przybliżyło nas to tylko o 10 mil. Ok. 0400 zauważyłem małe przedarcie pod listwą grota, więc zrzuciliśmy go i jedziemy na silniku. Drugi zapasowy leży w warsztaciku, ale decyzją Krzyśka na razie nie zmieniamy, bo halsować się na razie nikt nie ma zamiaru. Pod salingiem kolejna bandera, tym razem Argentyny. Na silniku 5 knt. Przed chwilą znów cieszyliśmy oczy stadem delfinów. Do Mar de Plata niecałe 60 mil.

28 listopad, piątek, dzień145

0855 – zmieniliśmy czas jachtowy na argentyński, więc mamy 4 godziny do tyłu w stosunku do czasu w Polsce. W Mar de Plata, spodziewaliśmy się gościć rodzinę Felixa Artuso, którego grób odwiedzimy podczas ostatniego etapu, składając na nim kotylion otrzymany w Londynie. Już w główkach portu (było około 2200) usłyszeliśmy okrzyki „Ahoj POLONUS”, a następnego dnia faktycznie na jachcie mieliśmy gości. Dodatkowo rodzina przekazała nam tabliczkę z prośbą o jej umieszczenie na grobie, zostawili sporo wspomnień, opowiadali o wojnie, a na koniec obdarowali nas winem argentyńskim.

Urzędowe odprawy bardziej upierdliwe niż do tej pory, sprzątanie jachtu, szycie grota i jakieś inne drobne naprawy. W Argentynie wszystko wydaje się niezmiernie tanie. Począwszy od paliwa, poprzez artykuły spożywcze, a kończąc na cenie obiadu w klubowej restauracji. Zresztą sam klub w którym cumowaliśmy, bardzo okazały z bogatą infrastrukturą, gdzie m.in. znaleźć można korty tenisowe (do tej pory nie wiedziałem, że tenis jest sportem dla emerytów ;) ) baseny, saunę, siłownię i oczywiście restauracje. Na pewno miejsce godne polecenia, a 15 min drogi piechotą doprowadzi nas do centrum i świata kasyn, oraz gier liczbowych J.

Żeglarsko przyjemnie. Od wypłynięcia wczoraj ok. 2200 cały czas na żaglach. Przy baksztagowej trójeczce posuwamy się 5 knt naprzód. Z drugiej strony gdzie mielibyśmy się posuwać: wstecz, lub w bok  ;) ? Świeci ostre słońce i nawet wiatr jakby cieplejszy. W końcu w sposób estetyczny udało mi się powstrzymać stukanie podkładek pod blatem stołu w mesie. Jak więc widać wszystko ma swoje miejsce i czas J. Zaraz powracam do lektury Hemingwaya.

30 listopad niedziela, dzień 147

1720 – od wczoraj pogoda zmienna. Od flauty i słabego wiatru z S, poprzez 28 knt z SSW i S, a teraz znów całe 1B z W. Temperatura wody spadła do 12 stopni, czyli o 5 stopni przez 4 dni. Na zmianę stawiamy żagle, zrzucamy, odpalamy katarynę i gasimy.  Kapryśne to Morze. Mam więcej czasu dla siebie i Polonusa, więc codziennie nadrabiam drobiazgi, na które nigdy nie było czasu. Dziś uruchamianie zasolonych wywietrzaków, naprawa klapy od bakisty z butlami gazowymi, wymiana pękniętego pełzacza w grocie, czyszczenie palników w kuchence gazowej, i inne nikomu nie potrzebne czynności. Poza tym odpoczynek, objadanie się argentyńską wołowiną pod wieloma smakami na przemian z rybami i owocami morza, świeżo zakupionymi w Mar de Plata, czytanie kolejnych powieści Hemingwaya (świetne!) i sen, który pochłania mi nieprawdopodobne ilości czasu.  Chyba kilkumiesięczny rytuał wacht daje się we znaki i organizm w końcu upomina się o odpoczynek. Więc mu nie przeszkadzam i dwu godzinne drzemki w dzień i w nocy przyjmuję bez wzbraniania się przed nimi i uszczęśliwiania kawą. O przepraszam, wczoraj przypomniałem sobie kolejny smak z dzieciństwa. To kawa zbożowa z mlekiem :).

Jesteśmy około 130 mil od PTO Madrin, skąd po uzupełnieniu zapasów odpłyniemy do ostatniego portu wymiany załóg w tej wyprawie. Lista spraw do załatwienia na jachcie nie wielka, za to prywatnych spraw przed 60 dniowym etapem, nabiera punktów. Będzie gorąco i intensywnie ;).

arch bandera urugwaj boja w pto madrin córki felixa domy z cegieł eze seba eze wojtek sławek krzysiek wojtek księżyc kuku marek (2) mini jezusek naprawa szota pomnik pomnik chopin pozuję przemek pto madrin sławek sławek (3) trzej przyjaciele w mar del plata w sprawie felixo wszechobecny tenis w mdp zaufał mi

]]> http://www.shackleton2014.pl/hemingway-i-kawa-zbozowa/feed/ 0 Na południe od Rio cz. 2 http://www.shackleton2014.pl/na-poludnie-od-rio-cz-2/ http://www.shackleton2014.pl/na-poludnie-od-rio-cz-2/#comments Tue, 25 Nov 2014 09:22:19 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=3064

11 listopad, wtorek, dzień 128

0915 – noc spokojna. O północy zrzuciliśmy grota, bo przy fordewindzie zaczął zasłaniać gienię. Nadal na jachcie mamy nielegalnych uciekinierów z Santos, w postaci kąsających upierdliwie komarów. Tam była ich cała masa, a strażnik widząc w nocy jak siedząc na jachcie je przeganiamy, przyniósł nam 2 grube jak cygara skręty czegoś co kazał palić, by się ich pozbyć. Palić obok oczywiście i rozwiewać dym J. Podczas kolejnego postoju zrobimy akcję zwalczania intruzów. W dzień grzeje słońce i jest OK., natomiast w nocy coraz zimniej. O północy po raz pierwszy od dawna wskoczyłem w długie spodnie, bo siedząc za sterem było mi najzwyczajniej chłodno. Ach gdzie te gorące noce ( nie mówię o tych w portach J ). We Florianopolis czeka nas trochę biurokracji, jako ostatnim porcie, który zamierzamy odwiedzić w Brazylii. Później już Urugwaj i dalej w stronę zimnego południa. Oby aklimatyzacja przyszła tak szybko jak w gorących klimatach. Kurs 200 ,wiatr NE3. Do Florianopolis ok. 150 mil. Na obiad robię dziś barszcz czerwony J.

12 listopad, środa, dzień 129

0005 – Znów wieje. Baksztagiem, kursem 220 zbliżamy się do portu. Zostało 40 mil. Wiało do 1400, później przestało niemal całkowicie, by od 2000 przywiać z NE ładną czwóreczką. Cały dzień słonecznie i znów kulinarnie. Rano leczo lub płatki – 6 rodzajów do wyboru, na obiad wspomniany barszcz z ziemniaczkami, skwarkami i cebulką, później tosty z serem i ziołami na koniec pizza. Normalnie ciężko cokolwiek zrobić, bo zanim się człowiek obejrzy, znów je. Pomimo, iż ruchu i spacerów mało, kolejne dziurki w pasku oznaczają wagę – waga w dół! Jakieś humbaki pływały dziś obok , ale mało skore do zabawy. Kolejna nieudana próba połowu, a na śniadanie jutro naleśniki, a później ciężki dzień się zapowiada z bieganiem po urzędach. Ach, skończyła nam się jedna butla gazu – przetrwała z Cabo Verde.

15 listopad ,sobota, dzień 132

2025 – Wczoraj po 1200 wypłynęliśmy z Florianopolis. Staliśmy 2 dni na boi dla małych statków wycieczkowych. W locji jest napisane, że pomiędzy mostami są 3 pirsy gdzie można zacumować. Prawda jest taka, że jeden zajmuje marynarka wojenna, drugi dwa kutry rybackie, a trzeci to pomost dla jachtów motorowych, wraz z dockiem. Marina na wejściu od strony północy nie zapewniała bezpiecznego cumowania. Północny wiatr i spora fala, więc zdecydowaliśmy się płynąć za most. Od strony północnej jest głębiej, ale im dalej wgłąb kanału tym płycej. Głębokości spadają do 2m. Weszliśmy na wysokiej (0,9m J ) wodzie i wobec zastanej sytuacji zdecydowaliśmy się stanąć na boi. Uzupełnianie prowiantu, odprawa końcowa w Brazylii, tankowanie paliwa ze zbiorników, klarowanie jachtu wraz z kosmetyką i w drogę. Wiatru brak, a jak jest coś to kręci dookoła, więc tylko parę godzin udało nam się pojechać na żaglach. Teraz z prądem, na małych obrotach silnika robimy 6 knt. Wiatr 5-6 knt z kierunków S-SE-NE. Od jutra podobno ma się coś poprawić. Zobaczymy. Dni gorące w nocy zimno. Znów szaleństwa kulinarne, więc dziś placki ziemniaczane. Poza tym wachty, spanie, czytanie i relaks. Zacząłem odklejać zużyte gumy z pokładu, by wymienić je na nowe. Ot takie życie.

19 listopad, środa, dzień 136

0410 – druga doba pod rząd na żaglach – w końcu! Wieje do 4B, choć teraz powoli siada. Od wczoraj pod salingiem powiewa bandera Urugwaju. Do Punta Del Este 70 mil. Ochłodziło się do tego stopnia, że śpię pod śpiworem a na noc wciągnąłem skarpetki J.Wczoraj urodziny świętowała Ela. Był nawet tort. Raczymy się nieźle – naleśniki, placki, carbonara, leczo, tosty i inne cuda wyjeżdżają z kambuza. Oglądamy żółwie, delfiny, a wczoraj towarzyszem naszym był rekin. Dobrze, że nie zżarł mi prania, które holowałem za rufą by wypłukać je z proszku. Zgodnie z prognozami przekazanymi przez zespół naziemny, płyniemy blisko lądu, by nie musieć nadrabiać jak zgaśnie wiatr. Jak do tej pory, od Florianopolis prognozy się sprawdzają, czyżby w tych okolicach, ktoś się przykładał do ich tworzenia ? J., Na trawersie Cabo Polonio.

20 listopad, czwartek, dzień 137

Wczoraj o 1920 czasu lokalnego zacumowaliśmy w Punta Del Este. W etapie z Rio de Janeiro przepłynęliśmy 1046 mil w czasie 242 godzin. Dziś odprawy i czas dla jachtu. Wczoraj już wszystkie urzędy były pozamykane. Nieroby jedne ;)

DSC07226 DSC07251 DSC07265 DSC06735 DSC07013 DSC07025 DSC07048 DSC07061 DSC07099 DSC07161 DSC07210

.

]]>
http://www.shackleton2014.pl/na-poludnie-od-rio-cz-2/feed/ 0
Na południe od Rio http://www.shackleton2014.pl/na-poludnie-od-rio/ http://www.shackleton2014.pl/na-poludnie-od-rio/#comments Fri, 21 Nov 2014 17:00:15 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=3009 6 listopad, czwartek, dzień 123

1945 – o 1730 odpłynęliśmy z nową załogą od kei w Rio de Janeiro. Wiatru brak, widoczność poniżej 1 Nm. Mgła jak rozlane mleko unosi się dookoła. Ocean spowity dość długą falą bez zmarszczek. Zapadła noc. 7 dni spędziliśmy w Rio na odpoczynku, smakowaniu lokalnych potraw, oraz oddawaniu się urokowi miasta. Z poprzedniej załogi pozostał Marek i doleciała Ela wraz z Danielem. Skład 4 osoby. Wczoraj i dziś zakupy, porządki i ruszyliśmy w stronę Urugwaju, planując jeszcze zatrzymać się w Brazylii. Marina Da Gloria w której staliśmy, znajduje się w pobliżu lokalnego lotniska, natomiast jakoś odgłosy startujących i lądujących samolotów nie przeszkadzały nam we śnie. Pomimo, iż w marinie znajdują się dobrze zaopatrzone sklepy żeglarskie, żarówki do kompasu nie spotkaliśmy, za to chcieli sprzedać nam nowy kompas. Poprawiliśmy szwy na genui, mam nadzieję, że uporaliśmy się z pontonem -5 dni stał w wodzie napompowany nie tracąc powietrza, które to jednak uszło z nas. Tydzień to stanowczo za długo na stanie w porcie.

7 listopad, piątek, dzień 124

1445 – Jeszcze cyferki z etapu Recife – Rio de Janeiro: 1238 Nm w 269 godzin.

Kolejny bezwietrzny dzień. Wiatru od 0 do nic, choć oczywiście w prognozie od 1000 miało coś wiać. W nocy mgły. Widoczność spadała drastycznie. Wspomagaliśmy się AIS i radarem. Nad ranem dodatkowo mżawka. Na razie jest pięknie i słonecznie, tylko gdzie ten wiatr ?? Wczoraj korzystając z posiadanych zapasów porcji świeżego mięsa ugotowaliśmy wieczorem rosół, a dziś zupę pomidorową. W dzień ciepło, ale na noc rozgrzewka w postaci ciepłej zupy się przydaje. Wczoraj temperatura w nocy to 24 stopnie !!, więc naprawdę chłodno w porównaniu tego co było zaraz po przypłynięciu do Brazylii. Wachty 4 godzinne jedno osobowe. A dziś jak o 0400 skończyłem wachtę i położyłem się w kokpicie by czuwać na podwachcie, uśpiła mnie na godzinę śpiewana kołysanka – poważnie ;) . Aha, próbujemy upolować rybę, choć bliżej było nam do ptaków, które w pewnej chwili w liczbie kilku sztuk przysiadły się na pontonie. Posiedziały, poćwierkały i na koniec go osrały J, po czym się wyniosły.

10 listopad, poniedziałek, dzień 127

1210 – o 0530 oddaliśmy cumy w marinie Pier26 w Santos. Wpływając tam przejrzeliśmy starannie locje i mapy, oraz tabele pływów. Głębokość wg map na wejściu do 3 marin znajdujących się praktycznie w jednym miejscu wynosiła min. 4m. Napisane jest również, iż jest to Chart map. Wiemy zatem, iż jest to min głębokość niezależna od pływu, który sięga tu ok. 1m. Na Polonusie sonda wykalibrowana jest od spodu kila ,więc na początku wszystko było ok., głębokości wskazywane przez nią to ponad 2,5m. Nagle przed samymi marinami spada do 1m ! Coś nie tak, odejmuję gazu i uważnie obserwuję wskazania sondy – 0,5m ! Znów zmniejszam prędkość zatrzymując praktycznie Polonusa i teraz dodatkowo obserwuję nurt rzeczki. Na brzegu siedzi dziadek z wędką, łowi ryby a obok mała dziewczynka wchodzi do wody i jest jakieś 5m obok burty jachtu. Z duszą na ramieniu powoli płyniemy do przodu. Żadna z marin na UKF-ce nie odpowiada. Gdy głębokości zaczynają rosnąć jest już lepiej. W skrajnym przypadku sonda pokazywała 0,1m ! Stajemy w pierwszej marinie po prawo, rufą do nabrzeża. Pod kilem 0,6m. Okazuje się, że wieczorem poziom wody znów ma się obniżyć, ale i tak różnica w stosunku do obecnego stanu to tylko -20 cm. Wychodzę na brzeg¸ by udać się do lokalnego marinero i spytać jaki fakt i spytać jaki faktycznie będzie poziom wody. On oczywiście tylko portugalski, ale zrozumiałem, że przy naszym zanurzeniu powinniśmy się jednak przestawić. Na odchodne jeszcze woła nas, oraz strażnika, który otwiera nam bramę i prowadzi do kolegi z sąsiedniej mariny, byśmy się jego zapytali czy tam  jest głębiej. Scenka zdobywania tak cennej informacji wyglądała mniej więcej tak: staję ja i Marek, po angielsku pytamy się francuza, ten tłumaczy to na swój ojczysty język swojej żonie, a ona na portugalski do marinero. Odpowiedzi zwrotne, wiadomo jaką drogą ;-).

Zapraszają nas do mariny mówiąc, że faktycznie u nich jest głębiej a poza tym mają dużo lepszą infrastrukturę. Marek oddaje nam cumy i przechodzi odebrać je do mariny obok, tak naprawdę to ta sama keja. Tam cumy odbiera już od nas cała świta, począwszy od sympatycznej pary starszych francuzów, którzy pomagali nam w tłumaczeniu, poprzez obsługę mariny – 3 osoby, i Marka ,który po części zdążył już opowiedzieć o celu naszej wizyty i całej wyprawy. Zabieram dokumenty,  idę do biura. Tam tłumaczą nam, że nie musimy wcale udawać się na miasto w celu dokonania odpraw, bo oni spróbują to za nas załatwić. Biorą dokumenty z poprzedniej wyprawy, sięgają po telefon i już po 15 minutach wiemy, że możemy sobie darować wizytę w urzędach. Sklecają krótkie pismo i faksują w stosowne miejsca. Dodatkowo, żeby była jasność za 2 dni postoju nie chcieli ani reala !! Upewniliśmy się 3 razy za każdym razem słysząc to samo. Popijając zimne piwo, otrzymujemy smażone kiełbaski z cebulką oraz fasolki jako przekąski – też za darmo ;) . Powiedzieli tylko, że dobrze iż nie jesteśmy Niemcami, bo oni wygrali z nimi w piłkę i ich nie lubią. Idąc na miasto, otrzymaliśmy jeszcze darmową podwózkę do promu, jakieś 6-7 km, przez lokalnego gościa, który po prostu widząc jak idziemy skrajem ulicy, zatrzymał swojego fiata, a po upewnieniu się, że jesteśmy tu jachtem zaproponował transport. Następnego dnia Ela z Markiem znajdują się w podobnej sytuacji ,tyle że im trafia się pick-up i podróż na pace. Otrzymują jeszcze za to … 4 piwa!.

Tak w Santos da się żyć, uprzejmości tu nie brakuje, tylko komarów zatrzęsienie ;).

DSC06736 DSC07083 DSC07052 DSC06992 DSC06974 DSC06963 DSC06962 DSC06892 DSC06818 DSC06766 DSC06764 DSC06762 DSC06691 DSC06607 DSC06597 DSC06592 DSC06590 DSC06568 DSC06558 DSC06528 DSC06376 DSC06346 DSC06339 DSC06294 DSC06249 DSC06232 DSC06224 DSC06167 DSC06161 DSC06142 DSC06131

]]> http://www.shackleton2014.pl/na-poludnie-od-rio/feed/ 0 Około 407 i pół mili do Rio, czyli Brazylia cz. 2 http://www.shackleton2014.pl/okolo-4075-mili-do-rio/ http://www.shackleton2014.pl/okolo-4075-mili-do-rio/#comments Sat, 08 Nov 2014 12:17:37 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=3159 20 październik, poniedziałek, dzień 106

0005 – wachta skończona. Ponieważ od wypłynięcia z Recife sen zabrał mi raptem z 2 godziny mam nadzieję usnąć. Dziś zrobiliśmy 120 mil z wiatrami od SE do E. Od rana będziemy świętować urodziny Emilii. Kolejny jubilat \ jubilatka na Polonusie.

1040 – W końcu się wyspałem. Czujnie, ale jednak. Wstając przed 0600 przywitało mnie mocno świecące słonko. Zupełnie inaczej zaczyna się dzień. Później uroczyste śniadanie, atmosfera wesoła, część załogi, która miała drobne problemy zdrowotne dochodzi w oczach do siebie. Zaraz upiekę ciasto dla jubilatki, które chyba otrzyma nazwę ciasta Polonusowego. W lodówce już chłodzą się składniki na caipirinhę, a uroczysty obiad przygotowuje Andrzej !!. Na gieni widać małe przedarcie na części UV, więc w kolejnym porcie naprawa. Wieje E3, co zaprzecza wszelkim prognozom wysyłanym z lądu i ściągniętym przeze mnie. Ehhh te prognozy, straszą nas, że od Salvador wiatry przeciwne – sprawdzimy – opowiemy Wam ;)

23 października, czwartek, dzień 109

1800- gdy Salvador zniknął za rufą, Emilia zaserwowała kurczaka curry. Obfity posiłek znów zaspokoił nasze brzuchy. Generalnie nie jadamy kolacji i to nie jak Tomek Cichocki, którego książkę o rejsie dookoła świata czytam .Wczoraj uzupełniliśmy zapasy jedzenia i wody pakując 4 koszyki w sklepie spożywczym. Odprawa checkin i checkout zajęła mi 5 godzin nie licząc faktu iż wcześniej o 1203 Pani w Policji Federal stwierdziła iż od 1200 mają sjestę więc nie jest w stanie nam pomóc. Później było już otwarte, lecz przede mną odprawiali się kapitanowie statków ze stertą paszportów w ręku. Z budynku wyszedłem po 1600, by udać się do kapitanatu portu i zdążyć wrócić przed 1700, aby odebrać dokumenty jachtu i potwierdzenie odprawy. Jakież zdziwienie i rozbawienie wywołałem u pani w kapitanacie chcąc wejść na teren w krótkich spodniach, klapkach i chustce na głowie. Sam sobie tylko znanym sposobem przekonałem ją, że musi mnie tam wpuścić . Odprowadziła mnie pod same drzwi i po 1700 udało mi się z powrotem dotrzeć na Policję, grzejąc na złamanie karku zdezelowaną taksówką. Pani policjantka oczywiście ogarnęła mnie złym spojrzeniem, że nie dotarłem na czas, ale łaskawie wydała dokumenty a na koniec na jej kamiennej dotąd twarzy pojawił się uśmiech. Wieczorem tankowanie wody, paliwa, zmiana lekko rozdartej genui , sztauowanie i o 0440 wyruszamy w stronę Rio de Janeiro. Wiatr w mordę, znów inaczej niż w prognozie, ale wierzymy, że obróci. Czerwony zachód słońca po prawo, chłodny wiatr z południa i coraz zimniej w nocy. Chyba na wachtę o północy, trzeba coś w końcu na siebie nałożyć.

25 października, sobota, dzień 111

W końcu podwiewa z East. Co prawda marna trójeczka, ale pozwala to rozwinąć 4-5 knt. Rano iście angielska pogoda ,teraz bezchmurne niebo i gorące słońce. Noc prawie bez opadów ,ale za to całe pokryte gęstymi chmurami, które całkowicie zasnuły gwiazdy J.

Na tle tej czarnej tablicy łączącej niebo i Ocean migały pojedyncze światełka rybackich pływadełek Odnośnie ryb..… Którejś nocy, będąc na wachcie z Markiem ,usłyszeliśmy sprężynujący brzdęk J. Marek przejął ster a ja z latarką w zębach poszedłem na rufę. Okazało się, że pękła rolka na której mieliśmy rozciągniętą żyłkę a na jej końcu sztuczną rybę, którą ciągnęliśmy z dwoma hakami za jachtem. Branie !! Naciągnąłem żyłkę, lecz po chwil napięła się do tego stopnia, że rozcięła mi palce. Zanim zszedłem pod pokład po rękawiczki i wróciłem na górę, po rybie został tylko zerwany przypon. Błędem naszym było, , że od razu nie stanęliśmy w dryf. Być może byłby obiad. Cóż kolejna nauczka. Dziś w nocy będziemy znów przepływać w okolicy wysepek, więc na wypłaceniach coś zarzucimy. Nastroje super, wszyscy zdrowi, w przewodnikach lustrujemy atrakcje Rio.

27 października, poniedziałek, dzień 113

1550 – Od północy z małymi przerwami pada. W nocy kilkuminutowe szkwały do 32 knt, podobnie jak i dziś. Deszcz nie jest już taki ciepły i wymaga założenia czegoś na siebie. Jak mijają nas statki to parami. W ogóle mało ich. Mieliśmy bliski odwiedziny jakiś humbaków czy tam innych wielorybów. Dostojnie wynurzały się z Oceanu ,by na koniec majestatycznie zamachać nam ogonem tudzież płetwą ogonową. Po porannej wachcie był film, a teraz po obfitym obiedzie, którego pewnie starczy nam na jutro, chwila drzemki przed kolejną jazdą za sterem. Ach – brak stałych zajęć motywująco wpływa na jakość posiłków, do tego stopnia, że Emilia już w nocy przygotowała śniadanie – tzn. zapiekankę. By oderwać się trochę od tematyki morskiej, po 3 dniach kończę drugą książkę Grischama o lekkostrawnej i przyjemnej tematyce. Później będzie ambitny Thoreau. Do Rio mniej niż 400 mil. Jak to rzekł Andrzej około 407 i pół !!

29 październik, środa, dzień 115

Trawers Sao Tome. Wczorajszy dzień spokojny. Od połówki do baksztagu kursem 230 szliśmy z postawionym bezanem. Wiatr w porywach 18 knt, ciepły słoneczny dzień. Wieczorem lokalny kuter stawiający sieci bez żadnego oznakowania próbował skutecznie nas nie przepuścić. My zwrot w prawo by go ominąć, on wyrasta przed dziobem, zwrot w lewo by ominąć sieci – znów jest na kursie. Sami się chyba w te sieci wplątali, my równolegle do malutkich skrawków styropianu unoszących się na wodzie odeszliśmy dość daleko , ponownie wracając na kurs. Jeszcze tylko napięła się nasza żyłka wyrzucona za burtę wraz z przynętą ,którą co niektórzy uważali za zdobyty obiad, okrzykiem radości świętując zdobycz. Gumowa przynęta za nic nie nadawała się na patelnię. W nocy duży ruch statków, kutrów i innych jednostek pływających w pobliżu platform, z których wydobywały się strzelające w górę płomienie. Od rana wiatru brak, za to teraz regularnie powyżej 25 knt z porywami do 38. Genua zarefowana do wielkości chustki do nosa a i tak z wiatrem i falą 6-7 knt. Do Rio ok. 80 mil. Wczoraj imieniny świętował Tadzio.

Gdzieś 10 mil dalej

Wieje do 44, Andrzej nie widzi kompasu. Fale jak kamienice, największe podczas tej wyprawy.

4 listopada, wtorek, dzień 121

Wczoraj wyjechał Andrzej, dziś Emilia i Tadek. Dojechał Daniel i w nocy ma dotrzeć Ela. To już 6 dni w Rio. Więcej nie da się zwiedzać i podziwiać. Większość atrakcji przereklamowana, oprócz ….. Z ważniejszych rzeczy na jacht kupiłem hamak. Da się przeżyć i spać. Siedzieć nawet w 3 osoby. Problemem jak się okazuje jest tu dostęp do wifi więc dopiero teraz mogę coś wysłać. Albo jutro, jeśli znów nie będzie zasięgu.

 

zółtek deszcz fawele widoczek footbal zatoka zatoka2 głowa cuykru ten daleko to jezus _ tak tak iate club rio de janeiro jezus Marek jubilatka_wszystkiego naj krewetkowo mango papu maracana maskotki motto ochrona przed upałami pernambuco widzicie budynek w oddali spokojny Ocean naprawdę nie moje ratujmy wieloryby piaski gołąb ptaki piękne ruiny poczta rekiny pamiętacie piko rybak rzeczne fawele salvador salvador2 składanka statek w drodze pod żaglami_tak było na AIS szklane domy święta tuż tadziu tadzxio elegant też taki mam ujęcia uliczki uliczki2 kontrasty uliczki3 utyło się w salonie jeepa zachód

]]> http://www.shackleton2014.pl/okolo-4075-mili-do-rio/feed/ 0 Wspomnienia z Recife, czyli Brazylia cz. 1 http://www.shackleton2014.pl/wspomnienia-z-recife-czyli-brazylia-cz-1/ http://www.shackleton2014.pl/wspomnienia-z-recife-czyli-brazylia-cz-1/#comments Thu, 06 Nov 2014 12:27:11 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=3164 Brazylia cz. 1

18 październik, sobota, dzień 104

30 mil od Recife. 10 dni spędził Polonus odpoczywając po trudach podróży z Polski. Miał swój czas i czas miała również nowa załoga, która w składzie : Emilia, Andrzej i Marek – dotarła na jacht, by popłynąć w kolejnym etapie do Rio. Ja również mogłem poświęcić więcej czasu niż zwykle na wycieczki turystyczne. Wcześniej oczywiście przegląd jachtu , niezbędne naprawy i kosmetyka po przeskoku Atlantyku. Dodatkową naprawą, która spotkała mnie i Tadka pozostającego na kolejny etap , było zaklejenie i zawulkanizowanie niewielkiego rozcięcia pontonu na jego burcie. Odwożąc Tadzia na ląd i dobijając do nabrzeża rozdarliśmy burtę o muszle. Niewiele myśląc Tadziu szybko zawinął kawałek gumy ze sflaczałego już pontonu, ja dałem po garach i bez powietrza w przedniej komorze wracaliśmy z powrotem do Pernambuco Iate Clube. Z mostu towarzyszyły nam tłumy gapiów, którzy musieli mieć niezły ubaw widząc jak dwójka facetów ze sflaczałym na dziobie pontonie powoli płynie pokonując prąd rzeczny. Okazało się, że klej przeznaczony do gumy, nie nadaje się do skutecznego zaklejenia dziury w pontonie, pomoc fachowego wulkanizatora od opon, również na nic się zdała., więc pozostała nam pomoc „profesjonalisty” od pontonów – taki TOP MEN w tej dziedzinie. Carlos spotkany przypadkiem w barze w klubie, dał nam po wykonaniu kilku telefonów kartkę z adresem pod który mieliśmy się udać.

Jadąc pod wskazany adres wstąpiliśmy jeszcze do kolejnego jacht klubu, by spytać zaprzyjaźnionej tam Brazylijki o jej typ na naprawę. O dziwo po wykonaniu kilku telefonów podała nam na kartce dokładnie ten sam adres co Carlos. No cóż, widocznie jak wieść niesie jest to TOP MEN wśród naprawiaczy pontonów w całym, Recife. Ponieważ jednak angielski znany jest przez niewielką część społeczeństwa w Recife, po przejechaniu ponad 25 km taksówką z pontonem w bagażniku z żoną „ fachowca” ustaliliśmy szczegóły naprawy i wróciliśmy na jacht. Jednocześnie umówiliśmy się na kontakt dnia następnego, kiedy będziemy mogli odebrać naprawiony ponton. Oczywiście jak to w Brazylii, czas płynie wolno i praca lokalesów również. Naprawiony ponton odebraliśmy dopiero wczoraj późnym popołudniem.

W międzyczasie świętowaliśmy międzynarodowy dzień edukacji narodowej w gronie brazylijskich nauczycieli, którzy słysząc moją rozmowę z Andrzejem nie mogli nadziwić się jak to ujęli: „naszego języka, który brzmi jak najwspanialsza melodia jaką słyszeli”. Naprawdę nie przeklinaliśmy ;). Zaprosiliśmy część z nich na jacht, wcześniej w kilku słowach opisując cel i genezę wyprawy. Rozmowę prowadziliśmy tylko z naszym ulubionym nauczycielem języka angielskiego, który co chwila swoim kolegom i koleżankom powtarzał zasłyszane od nas informacje, tłumacząc je na portugalski. Byli tak podekscytowani wyprawą i całą historią, że koniecznie chcieli byśmy zostali na weekend, a oni urządzą takie zwiedzanie Recife jakiego jeszcze nie mieliśmy. Niewątpliwie luźne i wesołe podejście do życia tutejszego społeczeństwa gwarantowałyby nam niezapomniane wrażenia, ale wiadomo co się w portach dzieje ze statkami i żeglarzami.

I tak z uwagi na naprawę pontonu spędziliśmy tu stanowczo parę dni za długo więc „na morze czas”. Dodatkowym smaczkiem tego etapu jest fakt, z wyjątkiem „nie zrzeszonego Tadzia” iż jest to rejs forumowy żegluj.net. Znamy się osobiście z Emilią – Mileną, Andrzejem – Kuracentem, i Markiem, czyli Erykiem i ja Seba czyli Seba. Po raz pierwszy płyniemy w takim, składzie. Na tym forum też pojawią się relacje, dlaczego Kuracent leżał na podłodze w informacji turystycznej, co Eryka opuściło na plaży w Recife, jaki był cel mojej wizyty w salonie Jeepa, oraz dlaczego Milenę i mnie bolały brzuchy po zakupach bielizny przez Kuracenta.

 

bezan w górę brazil cmentarz domek domki bank domy Emi emi2 handel uliczny happy jakbyś zapomniał gdzie zadzwonić piach nawet w zęby wchodził recife ruch rybaki w drodze żegluj net i jeszczed tadzio Andrzej autobahn baba jaga Marek tadziu ]]>
http://www.shackleton2014.pl/wspomnienia-z-recife-czyli-brazylia-cz-1/feed/ 0
Wspomnienia Atlantyk – cz. 2 http://www.shackleton2014.pl/wspomnienia-atlantyk-cz-2/ http://www.shackleton2014.pl/wspomnienia-atlantyk-cz-2/#comments Sat, 18 Oct 2014 17:53:40 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=2727 28 września, niedziela, dzień 84

Zastanawia mnie ilość myśli spisana w prywatnej części notatnika. Skąd one się biorą, co wpływa, że łeb tak pracuje ? to wariacja !!.

2355 – O 2400 UTC przecięliśmy równik na długości 030W. Tym samym jesteśmy na półkuli południowej po raz pierwszy jako załoganci na jachcie. W sumie to byłem najbliżej dziobu ;-). Nadanie imion, szklaneczka toastu i płyniemy dalej. Wczoraj uroczyście obchodziliśmy urodziny Roberta. Jubilat godnie wystąpił w czarnych spodniach , białej koszuli i żółtym krawacie a zamiast tortu dostał ciasto upieczone w jachtowym piekarniku. A przy butelce rumu opowieściom z 50 letniego życia nie było końca ?-). Dziś przed południem minęliśmy skały św. Piotra i Pawła. Liczyłem na pustkę i surowy stan tego miejsca. Obok wysepki cumował statek, wewnątrz zatoki widać było zabudowania, maszt i 2 anteny satelitarne. Desantu nie zrobiliśmy bo ogromny przybój by raczej się z nim nie dogadał. Przepłynęliśmy więc blisko lewą burtą, porobiliśmy zdjęcia i pomknęliśmy dalej. Kursem 215 płyniemy w stronę Fernando de Norohna. Wiatr SSE4 , lecimy ponad 6 knt.

3 października, piątek dzień 93

1240 – Wczoraj zmieniliśmy czas jachtowy na brazylijski. Przedwczoraj zwiedzaliśmy Fernando de Norohna podziwiając malownicze uroki wysepki. Równie urokliwe mieli też ceny na tej brazylijskiej wysepce, gdzie mieszka nieco ponad 2000 ludzików. Wczoraj od rana przed wizyta na lokalnej policji i legalizacja pobytu. Po prawie 2 godzinach skrupulatnego wypełniania druczków, otrzymujemy 60 dniowe wizy ,panowie kasują nas na 577 reali za opłaty i stanie na kotwicy !. Dowiedzieliśmy się również, że musimy opuścić boję na której zacumowaliśmy dopływając w nocy i rzucić kotwicę obok kilkunastu jachtów w zatoce. Później czas dla jachtu po 12 dniowym przeskoku przez Atlantyk. W drogę do wybrzeży Brazylii ruszyliśmy już po zmierzchu, wcześniej najadając się do syta treściwym, obiadem. Do Natal mamy 120 mil, wieje SE4 i z prędkością 7 węzłów gnamy do przodu.

5 październik, niedziela, dzień 91

Wczoraj urodziny syna. Wszystkiego szczęśliwego Kubusiu.

1240 – Wczoraj 4 października o godzinie 0700 w Natal w Brazylii zakończyliśmy odcinek przeskoku na drugą stronę Atlantyku. Odległość z Cabo Verde z wyspy Santiago wyniosła 1605 mil i odliczając pobyt na Fernando de Noronha zajęło nam to 301 godzin. W Porto De Natal stanęliśmy w jacht klubie na boi ponieważ silny prąd rzeki nie gwarantował nam dobrego trzymania kotwicy. Pierwsza od kilkunastu dni kąpiel pod stacjonarnym prysznicem i idziemy na mały rekonesans miasta. Pomimo iż czas lokalny pokazuje 0700 z hakiem pobliska plaża już zapełnia się spragnionymi oceanicznych kąpieli Brazylijczykami.  Po krótkim obchodzie zjadamy hamburgery przyrządzone na indywidualne zamówienie jako śniadanie i zajmujemy miejsce na plaży przy obskurnym stoliku, a dookoła wylegują się smażące swe ciała gorące brazylijskie ….. Wypijamy Caipirnhę albo cóś innego i po 3 godzinach wracamy do jacht klubu by dopełnić formalne celno – urzędowe obowiązki. Później tylko 2 godzinny spacer po urzędach, jest sobota więc część pozamykanych i z odpowiednimi ( zobaczy się) dokumentami i adnotacjami dowiadujemy się, że odprawę celną możemy zrobić w kolejnym mieście, jeśli oczywiście otwarty będzie urząd. W klubowej restauracji zjadamy obfity obiad gdzie 4 porcje spokojnie wystarczyłyby na 8 głodomorów, następnie kawa i ciacho i po przestankowaniu ponad 200 litrów ropy z kanistrów w panujących ciemnościach wypływamy w dalszą drogę. Ostry bejdewind i wiatr dochodzący do 30 knt powodują, iż co rusz z ust wachtującego Tadzia dobiegają do naszych uszu siarczyste podziękowania i pochwały dla Neptuna. Wiatr wiejący z SE o sile 6B ,wysoka fala, oraz przeciwny prąd południowo zwrotnikowy zmuszają nas do wyhalsowania się daleko od lądu.  Dziś pogoda bez zmian, czasami szkwały z deszczem i za jakieś 4 godziny powinniśmy móc zrobić zwrot w stronę Recife. Kolejna wymiana załóg dopiero 14 października, ale będąc tam wcześniej będzie czas na zwiedzanie ,czas dla jachtu i odpoczynek przed kolejnym etapem do Rio de Janeiro !

8 października, środa, dzień 94

W nocy 7 października stanęliśmy w Pernambuco Late Clube w Recife. Prawie cały dzień trwało uganianie się by załatwić formalności związane z pobytem. Stoimy na boi desant na bączku. Wczoraj wieczorem chłopaki zrobili desant na ląd związany z ogarnianiem przelotów i odlotów. Zostałem sam. SUPER !! Znów zapisanych kilka stron dziennika, bo wtedy umysł pracuje naprawdę na wysokich obrotach. Zaraz biorę się do pracy, albo i nie. Na 1 ogień zbiorniki i uśmiercanie glonów tudzież innych małych stworzonek .

11 października, sobota, dzień 97

Wczoraj pracowicie. 9 październik, jak załoga wróciła, praktycznie cały dzień przespaliśmy !! szok czy zmęczenie organizmu po wachtach? Spaliśmy jak dzieci,  zmuszając się do dopłynięcia do klubowej restauracji na obiad. Sen i odpoczynek, tak było. Teraz od rana (jest 0700 czasu lokalnego) dalsza część przygotowań przed kolejnym etapem. Skończyłem przepisywanie na nowej klawiaturze kupionej wczoraj ?-) ta w laptopie już ma dziury w literkach i część nie działa. Morze wszystko weryfikuje. Ciekawe, ile przeżyje klawiatura brazylijska. Wczoraj przed desantem wymieniłem olej, filtry, walczyłem z glonami, akumulatorami, przeglądem silnika, przekładni i innymi duperelami. Jak wróciłem z miasta było ciemno. A tak się robi już o 1730.

13 października, poniedziałek, dzień 99

Działo się. Została naprawa przebitego pontonu, którym zaczepiliśmy o muszle narośnięte przy pomoście, na który miałem desantować Tadzia. Pół dnia szukania Coli, czyli kleju do gumy. Zobaczymy co z tego będzie. Jest 1800 i panują egipskie ciemności, widno za to jest o 0400. Czy oni nie mogą sobie czasu przestawić. Jutro przyjeżdża nowa załoga a wracają Sławek i Robert. Musimy jeszcze znaleźć sklep z zakupami spożywczymi, a nie łatwo to zrobić pośród sklepów z zabawkami, ciuchami, butami, salonami ze sprzętem RTV i innymi. Więc czeka nas kolejna przeprawa, następna z urzędnikami i już będziemy mieli wolną drogę do wypłynięcia. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Cała galeria zdjęć z tego etapu znajduje się tu:

https://plus.google.com/b/102815996903212108790/102815996903212108790/photos/p/pub

]]> http://www.shackleton2014.pl/wspomnienia-atlantyk-cz-2/feed/ 0 Wspomnienia Atlantyk – cz. 1 http://www.shackleton2014.pl/wspomnienia-atlantyk-cz-1-2/ http://www.shackleton2014.pl/wspomnienia-atlantyk-cz-1-2/#comments Wed, 15 Oct 2014 11:38:39 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=3170 20 września .sobota .dzień 76

2115 – Przedwczoraj wymiana załóg i I etap zakupów. Na jacht zaokrętowali sie ­­­­­­Sławek – jako kapitan oraz Tadziu i Robert. W czteroosobowym składzie będziemy orać Atlantyk do wybrzeży Brazylii. Oprócz pojemności zbiorników dodatkowo zakupionych zostało ponad 200 litrów wody pitnej i ponad 200 litrów ropy. Cena za ropę 0.8 Euro wiec trzeba skorzystać. Podzieliliśmy sie na 4 godzinne jednoosobowe wachty bez wyznaczania wachty kambuzowej. Wczoraj wieczorem po uzupełnieniu zakupów wypłynęliśmy z Santiago z myślą by wpłyną dziś na Fogo lub Brava. Plany planami Fogo ominęliśmy szerokim łukiem do zatoczki na Brava co prawda wpłynęliśmy ale  z uwagi na wiatr  schodzący ze zboczy gór uznaliśmy iż cumowanie do końca bezpieczne nie jest, a tak naprawdę to wszyscy chcemy już na Ocean. Obraliśmy więc kurs południowy i z Ne5 baksztagiem płyniemy w stron równika. W dzień upalnie po mojej wachcie od 2000 zaczęło pada,  a gdzieś w oddali słychać burze. Cały dzień opychaliśmy się sałatką ziemniaczaną więc sił mamy nadto. Na wacht wszedł Tadzio, a ja kładę sie spać. Podwachta śpi czujnie  wiec układam się obok nawigacyjnej by w razie czego  można mnie było dobudzić. Jutro spróbujmy zapolować. Na Polonusa trafiło trochę sprzętu wędkarskiego. Atlantyk przed nami. Dla mnie drugi raz w ciągu 12 miesięcy.

22 września, poniedziałek, dzień 78

1240 – wiatr W1. Na silniku kursem 200, około 570 mil do równika. Wg prognozy otrzymanej od Marka  mamy 300 milo do pasatu SE. Na razie wiatry słabe i kręcące, ale do godziny 1000 udało się pożeglować. Mijaliśmy kolonie wodorostów rozciągniętych pasami na spokojnej wodzie Oceanu. Wczoraj karmiliśmy ptaki rybami latającymi zbieranymi z pokładu. Jeśli chodzi o podboje kulinarne, żywiliśmy się omletami na słodko. Zaczyna psuć się żywność – puszki, słoik z dżemem, pomidory, chleb oraz papaje. Trzeba szybko wyjadać co świeże, by nie podzieliło takiego słabego losu. W cieniu tylko 32 stopnie, ale nikt z nas nie narzeka na upały. Przed chwilą buteleczką piwa Strella uczciliśmy przejście 10N. Co prawda minęliśmy go w nocy, ale jak wiadomo przed południem piją tylko piraci.J

24 września, środa, dzień 80.

Poprawiam już daty i dni tygodnia, bo jak siadam do pisania i sprawdzam z dziennikiem, to okazuje się, że wszystko się myli. O ile datownik na zegarku nie kłamie i jest wyznacznikiem, który mamy dzień o tyle czy to piątek, czy środa to kręci się całkiem.

1900 – 23 godziny jedziemy na silniku. 320 mil do skał św. Piotra i Pawła. Pomimo, iż locja praktycznie nic nie wspomina na ten temat, chcemy obejrzeć to ustrojstwo. Informacja o ukształtowaniu skał zawarta jest m.in. w książkach podróżniczych i chcemy delikatnie, mówiąc to sprawdzić. Dziś makaron z sosem pieczeniowym. Jaka to miła odmiana po pomidorowych pulpach. Jako substytut zepsutego chleba jemy wypełniacze  podawane na ciepło. Makarony, ziemniaki i ryż na przemian. Zakwas na chleb robi się, ale nie wiem czy w tych warunkach coś z niego wyjdzie. Mamy już falę z południowego wschodu,  ale wiatr ciągle SSW. Pojutrze Roberta urodziny więc będę piekł ciasto. Generalnie kambuz jest odskocznią od codziennego czytania książek, i słuchania opowieści z piekła rodem. Chłopaki dywagują o stworzeniu bractwa 3 Oceanów. Ogólnie jest świetnie, ale nie tragicznie. Dziś poobiednia drzemka sprawiła  iż czuję się jak nowo narodzony. Kambuz w temperaturze ponad 30 stopni na zewnątrz w cieniu tratwy (tam mamy termometr) wyciska 7 poty. Wachta o północy więc będzie chłodniej niż podczas tej o 0800. Okazało się, iż kolekcja muzyczna płyt daje się odtwarzać w pokładowym radiu. Jak tylko umilknie Leyland będzie muzycznie. Może nawet gitara :-) Kurs 215,  ponad 5 knt, wiatr SSW 1-2. Da się żyć.

26 września, piątek, dzień 82

0430 – czekamy na pasat. Wiatr od NW5 poprzez W do SSE. Momentami ulewa nie pozwala otworzyć oczu. Wieje w mordę, a krople deszczu walą po twarzy. Poza tym ciepło. Jedna z fal nie wiadomo skąd , bo zobaczyłem tylko pianę zdejmuje nam z masztu światło silnikowe. Przez chwilę widziałem że żarówka zadyndała na przewodzi i zgasła. Nie ma już światła na dziobie. Zabrane przez Ocean. Jutro za dnia zrobimy  inspekcję. Teraz tylko ułożyć się w nawigacyjnej i spać. Może Tadek nie będzie miał potrzeby wyciągać mnie na pokład.

2355 –  O 2330 czasu jachtowego na szerokości 03.10N i długości 26W mamy go. Wiatr SE3. Mamy nadzieję, że oznacza to regularny pasat. Do 1800 niebo przez cały czas zasnute chmurami a ilość wody lejącej się z nieba nie do opisania. Wiatry do tej godziny generalnie z połówek zachodnich a raczej nazwać je trzeba wicherkami od 2-6 knt. 2 godziny przed końcem wachty deszcz się skończył i prawie zdążyłem wyschnąć zanim zszedłem spać. Schodziłem to wiatr w porywach osiągał 2 knt. I tak samo przez następne 2 godziny zanim ustabilizował się w pasat. Lecimy ponad 6 węzłów ale nawet 4 przyjęlibyśmy z bananami na mordkach. CISZA !!!! tylko fale ,wiatr i myśli !!

tadzio kuk 3 4 bosman dlon kapitan kapitan3 kapitan i tadzio muzyka pada sjsta skaly piotra i pawla statk

 

 

 

 

 

 

 

]]>
http://www.shackleton2014.pl/wspomnienia-atlantyk-cz-1-2/feed/ 0
Cabo Verde : Sao Viente – Sao Nicolau – Brava – Fogo – Santiago http://www.shackleton2014.pl/cabo-verde-sao-viente-sao-nicolau-brava-fogo-santiago/ http://www.shackleton2014.pl/cabo-verde-sao-viente-sao-nicolau-brava-fogo-santiago/#comments Thu, 18 Sep 2014 11:46:08 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=3174 10 września – 17 września 2014

Cabo Verde : Sao Viente – Sao Niolau – Brava – Fogo – Santiago

Za nami 7 dni tułaczki po przepięknym Cabo Verde. Na dzień dobry jako port wejścia obraliśmy Mindelo, które przywitało nas…deszczem. Po zrobieniu odprawy zabraliśmy się za prace na jachcie. Po dwóch godzinach spędzonych na ławeczce bosmańskiej na wysokości topu masztu, lekko zaczęła dawać mi się we znaki upijając tu i ówdzie. Najważniejsze, że z pomocą chłopaków udało się wymienić zerwany wcześniej fał, choć lekko nie było. Linka służąca do przeciągania przecierała się cały czas w tym samym miejscu, aż w końcu za czwartym razem ustąpiła i nowy fał wylądował na swoim miejscu. Później sprawdzenie silnika, zabawa z kwasem, ogólne porządki i na miasto, które standardowo tętni życiem do późnych godzin nocnych. Przemierzając uliczki czułem się doskonale, wszak to 3 wizyta w Mindelo.

Następnego dnia wyruszamy w stronę Sao Nicolau w pięknym bejdewindzie, mijając Sao Vicente od północy, zaś bezludną Santa Luzię od południa i po północy zaczynamy stawać na kotwicy w Tarafal. Napisałem zaczynamy, bo choć do rana stoimy w jednym miejscu, o tyle już koło 1000 przewleka nas w pobliże miejsca gdzie krążą statki rybackie i promy. Miły Pan w mundurku pokazuje nam byśmy się przestawili i się zaczęło. Generalnie pierwsze podejście w miarę ok. Wodujemy ponton, silnik na niego ale….. jakby miał zapalić. Dwa miesiące uwiązany na koszu rufowym pozaciekał linki, nabrał soli i ani rusz. Więc na tym pontonie zaczynam walkę z silnikiem, podczas gdy reszta dzielnej załogi co i rusz wybiera łańcuch, bo kotwica słabo trzyma i zmienia miejsce postoju. Ja za nimi przywiązany do burty Polonusa wypluwam ostatnie plomby, unoszony falą, którą unosi wiatr, wiejący z pomiędzy wzgórz Sao Vicente z prędkością przekraczającą grubo 30 knt. Więc powiem tak, nigdy jeszcze nie czyściłem świec w silniku zaburtowym jadąc na pontonie w ślizgu. To był pierwszy raz J. Po 3 próbach stwierdziliśmy, iż bez uprzedzenia skorzystamy z bojki jakiegoś lokalnego rybaka i tak uwiązani spędziliśmy na niej kolejną noc. Silniczek oczywiście odpalił i spokojnie można było zrobić desant na ląd i pozwiedzać okoliczne miasteczka.

O 0410 następnego dnia, stawiając wszystkie 3 żagle odpływamy w stronę wyspy Brava. O 0900 przychodzi szkwał, ocean sprawia wrażenie, że oszalał ,więc zrzucamy bezan, refujemy resztę i lecimy ponad 7 knt. Godzinka … i spokój, żagle znów w górę i z NE2-3, kursem 185 naprzód.  Nad ranem wchodzimy do zatoczki Furna na wyspie Brava, gdzie uczynny lokalny pomocnik, opisywany w locjach pomaga nam w rzuceniu kotwicy. Jak to robi ? Ano najpierw wraca po swoją maskę, rurkę i płetwy. Chwyta naszą cumę dziobową i obwiązuje wokół bloku betonowego umieszczonego na jakiś 9 metrach głębokości (dodatkowo z dziobu mamy kotwicę), następnie chwyta w zęby cumę rufową i obwiązuje na głazach przy brzegu, później pytając nas czy wszystko ok., znika nie chcąc zapłaty!!.  Po desancie bączkiem na ląd  oczywiście otrzymuje paręset Escudos, ale naprawdę na nie zasłużył. A warto dodać jeszcze, że następnego dnia przed świtem zjawia się, by czynność tę powtórzyć w odwrotnej kolejności, byśmy w spokoju mogli popłynąć dalej ! J Dzień minął na zwiedzaniu wysepki, a wieczorem Witek dał przepiękny koncert na zmianę z Grzesiem w lokalnym drink barze.

4 godzinki na silniku i wpływamy do portu na Fogo – Vele de cavaleiros.  Tu znów kotwica, dodatkowo chwytamy się mooringu cumującej obok nas łodzi rybackiej należącej do Duńczyka i czas na zwiedzanie wulkanu i wyspy. Oczywiście jest to tylko namiastka tego co można zobaczyć, bo nie mamy czasu, ale gdybyśmy go mieli, myślę, że spokojnie można by spędzić na wyspach ponad miesiąc i nadal wszystkiego nie obejrzeć.

W drodze do Praia stajemy jeszcze na chwilę w przeuroczej zatoczce Cidade Velha na wyspie Santiago i udajemy się do kolejnego punktu wymiany załóg w Praia.  Tu tankowanie paliwa przy pontonie, oczekiwanie na wodę, napełnianie zbiorników i na bojce spędzamy kolejną noc. Dla załogi to ostatnia na Polonusie, dla mnie kolejna przed przeskokiem Atlantyku. To już drugi raz w przeciągu roku, ale zgoła inny. Tym razem kierunek Ameryka Południowa. Z Las Palmas przepłynęliśmy łącznie 1151 mil w czasie 226 godzin. Pozostałe spędziliśmy poznając jedynie okruchy Cabo Verde.

widok aga koszulka B boisko brava fogo grzegorz i sweet foia Ikona wpisu kapitan i kapitanowa Kopia poluś brava kwiaty kwiaty2 łapię wifi miastezko Mindelo muzeum nie dojrzałe nie rezydenja Paweł i kozy pogoda Mindelo poluś brava Poluś na boi prawie szzyt rezydenja Tadzio i przewodnik usa ]]>
http://www.shackleton2014.pl/cabo-verde-sao-viente-sao-nicolau-brava-fogo-santiago/feed/ 0