Etap 6 – „Rzeszowiakiem” z Edynburga do Reykjaviku

tb065

6.08.2012 r. „Rzeszowiakiem” z Edynburga do Reykjaviku – cz. I

S/y Rzeszowiak, jacht Rzeszowskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego, w tym roku dotarł na Grenlandię. Rejs rozpoczął się 16 maja 2012 r. w Świnoujściu. Został podzielony na 14 etapów z wymianą załóg na każdym etapie. W większości uczestnicy rejsów i prowadzący to żeglarze z Podkarpacia.
Tydzień temu wróciliśmy z rejsu. Uczestniczyliśmy w VI etapie na trasie z Edynburga /Szkocja/ do Reykjaviku /Islandia/. Wśród 10-osobowej załogi, sześciu było z Rzeszowa oraz koledzy z Torunia, Pabianic, Tarnowskich Gór i Wodzisławia Śląskiego. Rejs przygotowywał i prowadził kpt. Marian Wilusz.

 

Spotkamy się wszyscy na lotnisku w Krakowie. Po kilkugodzinnym locie linią „easy jet”, lądujemy na lotnisku w Edynburgu. Dwoma busami dojeżdżamy do Queensferry, gdzie w marinie Port Edgar czeka na nas „Rzeszowiak”. Niestety kapitan i załoga wyjechali do Edynurga i wrócili dopiero późnym wieczorem, nie ma więc kto przekazać jachtu. Składamy bagaże w sali miejscowego jachtklubu i wybieramy się na spacer po Queensferry. Tylko Marian z Tadkiem dostają się na jacht i rozpoczynają prace przy zepsutym alternatorze i montażu dodatkowej pompy.
Queensferry to małe urocze miasteczko położone kilkanaście kilometrów od Edynburga nad rzeką Forth. Nazwa miasteczka pochodzi od tradycji przeprawy pielgrzymów przez rzekę promem do miejsca kultu królowej Szkocji Małgorzaty, uznanej za świętą. Atrakcją Queensferry jest most kolejowy Forth Bridge o konstrukcji nitowej, otwarty w 1890 r. To jedna z najoryginalniejszych konstrukcji świata, z bardzo ciekawym rozwiązaniem z zakresu mechaniki konstrukcji. Zbudowany z trzech gigantycznych, podwójnych wsporników połączonych kładkami. Drugi, niemniej ciekawy most – Forth Road Bridge, otwarty w 1964 r. ma konstrukcję linową i nowoczesne rozwiązanie konstrukcyjne.
Noc spędzamy na ławach w sali jachtklubu. Dopiero rano przenosimy się na jacht. Poprzednia załoga wyjechała na lotnisko w nocy, a więc jednostronnie przejmujemy jacht i wyposażenie wg pozostawionych list. Sztauujemy przywiezioną i zakupioną na miejscu żywność, sprawdzamy urządzenia i instalacje. Udaje się w miejsce zepsutego zamontować zapasowy alternator do ładowania akumulatorów rozruchowych i nawigacyjnych oraz dodatkową pompę zęzową. Jacht mamy gotowy do wyjścia. Po obiedzie jedziemy piętrowym autobusem do centrum Edynburga. Spacerujemy długo po tym pięknym, historycznym mieście. Podziwiamy zabytki, monumentalne stare budowle i współczesne budynki oraz tereny zielone. Miejscem szczególnie upodobanym przez turystów jest Królewska Mila, czyli główna ulica starówki, która wiedzie od wzgórza zamkowego do Opactwa i Zamku Hollyrood. Przy ulicy usytuowane są liczne sklepiki z pamiątkami i miejscowymi wyrobami rzemieślniczymi. Do najważniejszych zabytków miasta zalicza się położony na wzgórzu kompleks zamkowy. Zamek jest jedną z najpotężniejszych i najstarszych fortec, symbolem całej Szkocji. Niestety, do Zamku dotarliśmy zbyt późno i już nie był dostępny do zwiedzania, mogliśmy podziwiać go tylko z zewnątrz. Mocno zmęczeni wracamy do Queensferry.
Wstajemy o 6 i klarujemy się do wyjścia z portu. O 7. oddajemy cumy i wypływamy. Płyniemy pod dwoma słynnymi mostami, mijamy małe miejscowości na brzegach. Atrakcją są foki, które wystawiają łepki z wody i zanurzają się. Gdy wypływamy na „szerszą” wodę, fala jest już większa, wiatr niezbyt silny, ale przeciwny. Musimy płynąć na silniku, wspomagając się okresowo bezanem. Załoga zaczyna chorować i „oddawać hołd Neptunowi”. „Prezesem” zostaje Tadek, potem pozostali nowicjusze na morzu. Na obiad robimy tylko „gorące kubki”, a na kolację jajecznicę na wędlinie, pomidorach i cebulce. Jemy tylko we czterech, pozostali nie przyjmują pokarmów. Cały czas „wiszą” niskie chmury, na przemian mży albo pada.
Kolejny dzień żeglugi upływa przy nadal zachmurzonym niebie. Rano pada, słońce tylko okresowo wygląda zza chmur. Po południu wiatr wzmaga się do 4o B, ale wciąż jest przeciwny i musimy płynąć całą dobę na silniku. Część załogi dochodzi do siebie i zaczyna przyjmować pokarmy.
W nocy mamy „psią” wachtę. Wiatr 4-3o B, NNW, kurs 340o, płyniemy na silniku. Nad ranem wchodzimy między wyspy na Orkadach. Wybrzeże płaskie z niewielkimi wzniesieniami, pokryte trawą. Na wzniesieniu widać biały kościółek, drogi, nieliczne zabudowania. Dopływamy do Kirkwall na wyspie Mainland. Nad miastem góruje wieża katedry Magnusa. Zabudowa portowa, magazynowo-przemysłowa, nabrzeże dla statków, paliwowe, dźwigi. O 10. cumujemy przy nabrzeżu w marinie, blisko wyjścia do miasta.
Orkady to archipelag 67 wysp o łącznej powierzchni 975 km2, na granicy Morza Północnego i otwartego Oceanu Atlantyckiego. Ok. 20 wysp jest zamieszkanych. Powierzchnia bezleśna, pokryta wrzosowiskami i torfowiskami, liczne jeziora. Ludność (ok. 20 tys. – 1994) zajmuje się hodowlą owiec, bydła i drobiu oraz rybołówstwem a także obsługą wydobycia ropy naftowej ze złóż w szelfie Morza Północnego. Administracyjnie Orkady są częścią Wielkiej Brytanii. /Wikipedia/.
Po śniadaniu wychodzimy na spacer po mieście. Zwiedzamy Katedrę św. Magnusa, zbudowaną z czerwonego piaskowca, kamienny fort, bramę i ruiny pałacu. Większość starych budynków zbudowana jest z kamiennych bloczków. Strudzeni zwiedzaniem, degustujemy w pubie cztery gatunki miejscowego piwa. Po obiedzie, zatankowaniu paliwa, kąpieli całą załogą odwiedzamy pub. Wracamy na jacht, o 23 ciągle jest jasno i część załogi idzie jeszcze na spacer wzdłuż wybrzeża. Wracają z kolekcją pięknych muszli.
Rano o 630 wychodzimy z mariny. Jest po kulminacji pływu i mamy korzystny, wynoszący prąd. Pogoda nadal zmienna, chmury, przelotne deszcze, czasem część nieba się odsłania i świeci słońce, wiatr 2-3o B, temperatura 10-12o. O 11. stawiamy żagle i odstawiamy silnik. Przez dziesięć godzin żeglujemy ostrym bejdewindem. Płyniemy w kierunku Wysp Owczych. Wieczorem wiatr wzmaga się i musimy zarefować żagle. Piątek,13 lipca nie był więc pechowy, przepłynęliśmy 70 Mm i zaoszczędziliśmy trochę paliwa płynąc na żaglach.
W nocy jest zimno, temperatura spada do 7o i dopiero w dzień stopniowo rośnie. Wiatr cały czas przeciwny /NW/. Nie ma innego wyjścia – musimy płynąć na silniku. W ciągu doby tylko na kilka godzin stawiamy żagle, aby wspomagały silnik. Prawie codziennie obserwujemy przepływające delfiny. Andrzejowi Leniartowi udaje się nakręcić krótkie filmiki z delfinami. Po południu wypogadza się, a wiatr słabnie niemal do Oo, „plaża”. Opalamy twarze, robimy zdjęcia. Na obiad zupa grzybowa z ryżem, makaron z sosem z żółtego sera i podsmażana kiełbasa. Wszyscy już czują się dobrze, przywykli do przebywania na morzu. Przed nami Wyspy Owcze.

Zbyszek Sokół

20.08.2012 r. „Rzeszowiakiem” z Edynburga do Reykjaviku – cz. II

W nocy płyniemy wzdłuż wysp archipelagu Wysp Owczych. Wyspy Owcze to archipelag wulkanicznych wysp o powierzchni 1399 km2. Stanowią terytorium zależne Danii, ale posiadają własny parlament i rząd. Archipelag tworzy 18 głównych wysp o powierzchni górzystej. Wybrzeża – na ogół skaliste i strome, tylko gdzieniegdzie mają charakter fiordów. Są tu najwyższe klify w Europie. Wyspy zbudowane są głównie z bazaltów. Językami urzędowymi są farerski i duński. Mieszkańcy /ok. 50 tys./ wyznają w większości luteranizm. Ośrodkiem administracyjnym jest Thorshavn. /Wikipedia/.
O 5 na wachcie Zdzicha silnik przerywa i staje, brakuje paliwa w dużym zbiorniku, a powinno być jeszcze – wg naszych obliczeń – ok. 100 l. Czyżby koledzy z poprzedniego rejsu nie dopełnili zbiornika? Potem okazało się, że podana przez Bogdana norma zużycia była mocno zaniżona.
Rano podziwiamy piękne widoki na klify i zbocza gór na wyspach. Ukazuje się Thorshavn. Miasto położone jest na nizinie a jego zachodnie osiedla na zboczu wzniesienia. Widać domki, większe budynki, kościoły, magazyny, urzędy.
Thorshavn /12,5 tys. mieszkańców/ – największe miasto archipelagu Wysp Owczych i jego stolica leży na wyspie Stremoy. Nazwa miasta, założonego w X w. przez wikingów, oznacza po duńsku Port Thora – nordyckiego boga burzy i piorunów.
O 10. wchodzimy do portu. Przy nabrzeżu stoi duży wycieczkowiec i kontenerowiec. Jest też jacht „Shark” ze Szczecina. Marian zarządza prace bosmańskie i klarowanie jachtu oraz przygotowanie do sztormowych warunków.
Po obiedzie wybieramy się na miasto. Oglądamy stare drewniane farerskie domy z trawiastymi dachami, stadion, katedrę, fort, park z obeliskiem poległych rybaków i ciekawymi rzeźbami. Kończymy spacer w irlandzkim pubie.
Wieczorem jeszcze kąpiel pod prysznicem na żetony. Warunki kiepskie, ciasno. Zdzichowi kończy się woda po namydleniu i musi spłukiwać się w zimnej z umywalki.
Po śniadaniu część załogi robi zakupy prowiantu, Darek i Maciek idą na basen, a ja ze Zdzichem łazimy po mieście. Mamy też kupić smar do przekładni i wału, który zniknął z jachtu. Niestety, w sklepach nie mają takiego smaru i dopiero w miejscowej stoczni udaje się Marianowi go załatwić.
Tankujemy wodę „na full”, 308 l paliwa i o 14. wychodzimy w morze. Między wyspami jest silny prąd i przeciwny wiatr.
W nocy mamy wachtę „świtówkę” /4 – 8/. Jest bardzo zimno, temperatura 6o. Wiatr z N, 5 – 4oB. Sterujemy po godzinie i ostatnią godzinę po 20 min. Po południu się przejaśnia, wychodzi słońce, robi się cieplej, ale wiatr słabnie do 1o B i trzeba uruchomić silnik. W sumie dzień przyjemny bez nadmiernego kołysania, tylko ten dudniący i huczący silnik. W ciągu doby przepływamy 120 Mm.
Kolejne dwie doby żeglugi mijają przy dość słabym wietrze. Płyniemy na przemian na żaglach i na silniku. Jest dość ciepło. Musimy się spieszyć, bo zbliża się zapowiadany w komunikatach sztorm. Atrakcją jest stado przepływających delfinów. Ktoś widział też wieloryba.
Widać już ląd – Islandię. Wieczorem płyniemy wzdłuż lądu, kamiennych wysepek, widoczne są wzgórza i lodowiec.
W nocy podchodzimy do Vestmannaeyjar – archipelagu 14 wysp na północnym Atlantyku, 9 km na południe od Islandii. O 4 mijamy główki portu Heimaey (Vestmannaeyjar) na wyspie o tej samej nazwie. Wg sag wyspa została początkowo zasiedlona przez zbiegłych irlandzkich niewolników, nazywanych ludźmi z zachodu i stąd nazwa. Wyspa, jak i większość pozostałych, jest pochodzenia wulkanicznego, z wciąż czynnymi wulkanami. W 1973 r. wybuchł wulkan Eldfell i potoki lawy zniszczyły dużą część miasta i zagroziły zatoce, w której mieści się port. Popiół wulkaniczny sięgał dachów domów mierzących 4 m. Po zakończeniu erupcji miasto odbudowano, a do dziś można podziwiać rozległe pola lawowe.
Po zacumowaniu przy pomoście idziemy spać. Dopiero po 10. przechodzimy odprawę przez przedstawiciela Kapitanatu Portu i tankujemy 185 l paliwa. Zużycie paliwa wychodzi nam 3,8 l/h. Podczas przestawiania jachtu odwiedza nas grupka Polaków. Robią sobie zdjęcia na „Rzeszowiaku” i są zaskoczeni pobytem polskiego jachtu w tym porcie. Jedna z pań, pochodząca z Zamościa, już 16 lat mieszka i pracuje na Islandii. Przyjechali na wyspę, na weekend do wynajętego domku.
W Heimaey (Vesmannaeyjar) stoimy prawie cztery dni, od piątku do poniedziałku aby przeczekać sztorm.
Spędzamy czas na spacerach po mieście i okolicy, zakupach, odwiedzaniu kafejki internetowej. Zwiedzamy miejscowe zabytki, skansen z drewnianym kościółkiem, Dom Doktora (muzeum), pozostałości fortu. Miasto jest ładne, zadbane w szczegółach, dużo zieleni. Ulice o nawierzchni asfaltowej z bazaltem wulkanicznym. Domki parterowe, głównie stare z dawnych lat, ale też i nowe o ciekawej architekturze.
W małych grupkach lub pojedynczo załoga wyrusza pieszo na dwa miejscowe wulkany oraz stromą górę nieopodal portu. Atrakcją jest miejscowy kompleks wodny z krytym basenem, basenikami z gorącą wodą, natryskami, jacuzzi, zjeżdżalniami. Na basenie spędzamy codziennie po 2 – 3 godziny. Wieczorami spotykamy się w pubie na piwie.
W piątek jest piękna, słoneczna pogoda. Ludzie chodzą w koszulkach, a na basenie kobiety opalają się na leżakach. Kolejne jachty wchodzą do portu uciekając przed sztormem. W sobotę pogoda diametralnie zmienia się, wieje silny wiatr, niebo pokryte chmurami, pada mżawka, zimno.
Wybieram się samotnie na wulkan. Idę przez miasto, mijam miejscowy cmentarz, kościół, szkoły. Powyżej zabudowy jest stadnina koni. Trafiam też na miejscowy stadion, gdzie obserwuję przez pół godziny mecz piłkarski. Poziom dobry, kibice siedzą w samochodach i zamiast braw używają klaksonów. Wspinam się wyżej po żwirowej ścieżce wśród traw, z góry mam widok na lotnisko i miasto. Na grani wieje tak mocno, że trudno się utrzymać na nogach. Pada deszcz i siada chmura mgły. Widoczność prawie zero. Muszę zawrócić – boję się zabłądzić. Wracam powoli do miasta i portu. Z wyprawy na drugi wulkan wraca też Marian z Maćkiem, są kompletnie przemoczeni.
W niedzielę idziemy do kościoła. Na wyspie są 4 kościoły, wszystkie protestanckie. W kościele jest nasza załoga i kilkanaście miejscowych osób. Nabożeństwo jest odmienne niż w naszym Kościele. Ksiądz czyta modlitwy, wierni modlą się i śpiewają. Gra organista i śpiewają na chórze 2 kobiety i mężczyzna. Ksiądz głosi kazanie z ambony nad ołtarzem. Nie ma podniesienia, komunii, błogosławieństwa.
Po obiedzie obchodzimy na jachcie urodziny Andrzeja-”Gutka”. Życzymy mu kolejnych rejsów i dużo zdrowia. Wieczorem wychodzimy do pubu na piwo.
W poniedziałek pogoda poprawia się, wiatr słabnie, wychodzi słońce, jest cieplej.
Po południu o 17. wychodzimy z portu. Kierunek – Reykjawik.

Zbyszek Sokół

31.08.2012 r. Rzeszowiakiem z Edynburga do Reykjaviku – cz. III

Po wyjściu z Heimaey (Vestmannaeyjar) płyniemy wzdłuż południowo-zachodniego wybrzeża Islandii. Na morzu duża fala i rozkołys, to pozostałość po niedawnym sztormie. Wiatr w nocy dość silny, rano jeszcze tężeje i do południa wieje 7-8o B. Płyniemy na przemian na zredukowanych, zarefowanych żaglach i na silniku. Część nieba pokryta chmurami, ale wygląda słońce, temperatura 10-12o, widzialność bardzo dobra. Wieczorem wiatr słabnie. Po opłynięciu półwyspu Reykjanes wpływamy do zatoki Faxa. Przed nami Reykjavik – stolica i największe miasto Islandii. Miasto zamieszkuje prawie 120 tyś. ludzi, a cały region stołeczny liczy ponad 200 tys. – to 3/5 mieszkańców tego kraju. Islandia jest najmłodszym obszarem kontynentu europejskiego. Posiada wiele, w tym czynnych wulkanów oraz liczne gorące źródła oraz gejzery. 11% tego wyżynno – górzystego kraju zajmują lodowce
25.7.12 r. o 030, po 32. godzinach żeglugi z Heimaey, wchodzimy do Reykjaviku. Przy kei, obok nas, stoi jacht „Polonus”, który jest w drodze powrotnej z rejsu dookoła Ameryki Południowej.
Od rana pakujemy się i klarujemy jacht oraz przygotowujemy sprzęt i wyposażenie do przekazania. Przekazanie jachtu wg przygotowanych wykazów w poszczególnych działach przebiega sprawnie. W kolejnym etapie „Rzeszowiak” z kpt. Olkiem Kwaśniewskim i załogą z Warszawy płynie na Grenlandię.
O 12. opuszczamy jacht. Rejs trwał 388 godzin. 85 płynęliśmy na żaglach, 139 na samym silniku, 164 godziny to postoje w portach. Przepłynęliśmy 1002 Mm. 13 godzin płynęliśmy przy wietrze powyżej 6o B.
Kwaterujemy się w hotelu „Capital – Inn”. Mamy trzy dni na zwiedzanie Reykjaviku i okolic. W hotelu pracuje dwoje Polaków, którzy opowiadają nam o życiu i pracy na Islandii oraz o ciekawych miejscach do zobaczenia. Nieopodal hotelu, pół godziny drogi po ścieżce spacerowej i rowerowej nad zatoką, znajduje się plaża i kąpielisko z wodami termalnymi. Są baseny, sauna i laguna, do której podczas przypływu, wpływa zimna woda z morza. Na kąpielisku relaksujemy się codziennie po trudach rejsu i wycieczek.
W czwartek po śniadaniu idziemy na długi spacer po Reykjaviku, potem łodzią motorową płyniemy na maleńką wysepkę Videy /1,6 km2/. Wyspa ma bardzo bogatą historię. Zasiedlona była już w X stuleciu. Istniał tam słynny klasztor św. Augustyna. Była miejscem zamieszkania duńskiego namiestnika i islandzkiego patrioty Skull Manussona. Obecnie jest ulubionym miejscem odpoczynku mieszkańców stolicy i chętnie odwiedzana przez turystów. Wyspa jest miejscem koncertów, spotkań artystów, a także miejscem dla miłośników pieszych wędrówek i przejażdżek konnych. W odnowionej siedzibie Magnussona mieści się obecnie restauracja. Jedną z osobliwości wyspy jest laserowa wieża pokoju ufundowana przez Yoko Ono. Po przypłynięciu z Videy część załogi idzie jeszcze na zwiedzanie centrum miasta. Ze Zdzichem wracamy do hotelu. Fundujemy sobie smaczne danie z jagnięciny i warzyw przygotowane specjalnie przez hotelowego kucharza pochodzącego z Birmy.
Wieczorem Irek – Polak pracujący w hotelu przynosi nam do spróbowania miejscowy, najsłynniejszy przysmak zw. hakarl, czyli mięso rekina, które pocięte na paski musi przez kilka tygodni dojrzewać, leżąc na brzegu morza na deskach pokrytych żwirem i przykrytych kamieniami. Potem je się wędzi i długo suszy. Smakołyk pachnie amoniakiem i najważniejszą rzeczą jest trzymać go z daleka od nosa. Do tego konieczna jest mocna wódka i czarny razowy chleb.
Na kolejne dwa dni wynajmujemy busa. Zaczynamy zwiedzanie od doliny Thingvellir. Dla Islandczyków jest to sławne i święte miejsce. Tutaj w 930 r. powstał Althing, najstarszy parlament nowożytnej Europy. Tu w 1000 r. uchwalono przyjęcie religii chrześcijańskiej. Tu przez stulecia odbywały się posiedzenia Althingu, tu też w 1944 r. powołano Niepodległą Republikę Islandii. Thingvellir leży nad największym jeziorem Islandii, Thingvaellavatn. Zwiedzanie Thingvellir rozpoczyna się od Almanagja – wąwozu o bazaltowych do 40 m wysokości, ścianach. Stąd mamy piękny widok na dolinę, jezioro, wulkan i góry. Na terenie doliny znajduje się kościół ze słynnym „dzwonem Islandii”. Obok kościoła jest siedziba pastora i dyrektora Parku Narodowego oraz nieco dalej cmentarz zasłużonych.
Atrakcją Islandii są gejzery, czyli gorące źródła z których co pewien czas wybucha woda i para. Obserwujemy gejzer Strokkur, który co 5 minut wyrzuca fontannę gorącej wody i pary na wysokość ok. 20 m. Wybuch trwa krótko, źródło uspokaja się i napełnia wodą, by znowu wybuchnąć. Temperatura wody ma ok. 90oC.
Jedziemy dalej by móc podziwiać przepiękny wodospad Gullfoss na rzece Hvita. Wodospad jest dwustopniowy, ma 32 m wysokości i drąży głębokie kaniony. Mgiełka wody, powstała ze spadającej wody, tworzy niepowtarzalną tęczę.
Zatrzymujemy się przy nieczynnym wulkanie Gimsnes, by odbyć wędrówkę dookoła jego krateru. Wewnątrz krateru jest jezioro wulkaniczne Kerid (głęb. 55 m). Nie sposób wymienić wszystkich ciekawych miejsc i atrakcji, jakie mogliśmy podziwiać. Cały dzień była piękna, słoneczna pogoda. Pełni wrażeń wracamy do hotelu. Wybieramy się jeszcze do restauracji Perlan, zbudowanej na wzgórzu na zbiornikach z gorącą wodą. Z okrągłego tarasu widać cały Reykjavik i okolice.
W sobotę po śniadaniu zabieramy bagaże, żegnamy się z sympatycznymi gospodarzami i wyjeżdżamy na dalsze zwiedzanie. W nocy mamy odlot z Keflaviku.
Pierwsza atrakcja to Błękitna Laguna, która jest najpopularniejszym kąpieliskiem Islandii. Odwiedza ją corocznie ponad 100 tys. turystów. Jest tu wielka elektrownia geotermiczna, której gorące mleczno-niebieskie wody odpływowe utworzyły jezioro w okolicy pokrytej czarną lawą. Woda ma właściwości lecznicze. Są szatnie, restauracje, sauny, natryski itp. W pobliżu powstało też uzdrowisko. Połowa załogi korzysta z kąpieliska. Pławimy się w gorącej wodzie przez 2-3 godziny.
Kolejne ciekawe miejsca, które oglądamy na półwyspie Reykjanes, to posadowiona na wysokim wzgórzu latarnia morska Valahnukur /wys. 73 m/ oraz wulkaniczne i geotermalne tereny Grunnuhver. Ze wzgórza jest wspaniały widok na morze i ptasią wyspę Eldey.
Odwiedzamy też miejsce gdzie stykają się płyty kontynentalne Euro-Azji i Ameryki Północnej. Spacerujemy po moście nad szczeliną pomiędzy płytami.
W Keflavik obserwujemy niecodzienne zjawisko. W zatoce, niedaleko brzegu pływa stado ok. 70 delfinów. Całe stado płynie w jedna stronę, potem zawraca i płynie w drugą stronę wzdłuż brzegu. Niesamowity widok.
W Keflavik żegnamy się z Darkiem i Maćkiem, którzy mają odlot rano. My oddajemy wypożyczony samochód i udajemy się na lotnisko. W niedzielę rano, po kilku godzinach, lądujemy w Berlinie na lotnisku Tegel. Mamy kilka godzin czasu, jedziemy autobusem do centrum. Długo spacerujemy po głównych ulicach i placach miasta.
Ok. 19. dolatujemy do Krakowa.

Zbyszek Sokół

P.S.
4.9.2012 r. dociera do nas tragiczna wiadomość o wypadku „Rzeszowiaka” w drodze z Reykjaviku na Wyspy Owcze. W sztormie potężna fala przewróciła jacht. Gdy się podnosił, złamaniu uległ bezanmaszt. Niestety, wypadku nie przeżył nasz kolega Leszek Machniak. Załoga została przetransportowana przez łódź ratowniczą, a jacht doholowany przez rybaków do Torshavn. Obecnie jacht stoi na nabrzeżu w macierzystym porcie w Górkach Zachodnich i czeka na remont.

You can leave a response, or trackback from your own site.

Leave a Reply