Z Agadiru w stronę Kanarów.

30 sierpnia ,sobota, dzień 55

1510 – o 1205 oddaliśmy cumy w marinie Agadir i kursem 245 na silniczku płyniemy przez Atlantyk w kierunku Wysp Kanaryjskich. Ładna w miarę nowa marina w której staliśmy, położona jest w sąsiedztwie hoteli i apartamentów, oraz miejskiej plaży. Dookoła liczne butiki, powodują, że pachnie Europą. Niestety stan sanitariatów jakby z poprzedniej epoki zdradza, że to jednak Afryka. Trzech panów urzędników skrętnie spisało wszystkie protokoły i już wczoraj około 1300 mieliśmy zgodę na wyjście poza teren mariny. Całą wcześniejszą noc towarzyszyła nam gęsta mgła a widoczność spadła do ok.100 metrów i tylko na radarze rozpoznawaliśmy małe rybackie łódeczki na swoich łowiskach. Jakieś drobne prace , kąpiel i zwiedzanie. Wieczorem kolacja w restauracji i zmęczeni około 0100 wracamy na jacht, po czym każdy grzecznie idzie spać. Prohibicja w restauracjach i tylko 2 oferują piwo. W marinie w restauracji wybór alkoholu za to ogromny, więc o co tu chodzi ? Niestety prognozy na najbliższe 3 dni nie rozpieszczają i pomimo, iż wiatr wieje z dobrego kierunku, niestety jego siła nie powala. Na razie 5-7 knt. Zobaczymy co przyniesie nadchodzący czas.

1745 – Wiatr! Jak już przywiewa to konkretnie. Bajdewind 5B i tniemy fale z prędkością 6-7 węzłów. Znowu nudno na pokładzie, ale każdy z nas woli to niż warkot diesla. Biorę się za lekturę „Kapitana Kuka” a później spanie . Wachta od północy.

31 sierpnia, niedziela, dzień 56

1227 – Od północy już 88 mil za nami. W nocy porywy wiatru dochodziły do 8B, na stałe notując 6-7B. Oczywiście nie obyło się bez dziadów, chcących skutecznie nas zmoczyć, ale byłem na to przygotowany. Ten jeden skurczybyk był wyjątkowo cwany. Gdy wydawało się, że już swój grzywiasty łeb schował grzecznie pod jachtem, nastała chwila ciszy … i po chwili wylądował na pokładzie, mocząc mnie i koję Karola, gdzie wdarł się przez otwartą klapę. Hals wyjątkowo dla mnie niekorzystny, gdyż śpię po stronie nawietrznej. A właściwie to próbując  spać raz po raz napinam wszystkie mięśnie by nie wylecieć podrzucony nad sztorm szmatą. Piękne słońce a zmarszczone fale Oceanu skrzą się niczym gwiazdki. Idę posterować.

1 września, poniedziałek, dzień 57

0015 – Skończyłem wachtę. O 2200 zza chmur na prawej burcie rozświetliła się Lanzarotte. Jedna z wysp w archipelagu Wysp Kanaryjskich. Za pierwszy cel obraliśmy jednak Fuertaventurę, skąd po krótkim postoju i atrakcjach kulinarnych , chcemy wypłynąć w stronę kolejnego portu wymiany załóg – Las Palmas na Gran Canarii. Pogoda sprzyja żegludze, wieje baksztagowa czwóreczka , więc z prędkością 6 knt podążamy w kierunku wyspy. Generalnie spokój, cisza i tylko spieniona woda przelewająca się od rufy do dziobu , oraz lekkie kołysanie , przypomina ,że jesteśmy na Atlantyku.  Przebieg dobowy 160 mil ! Jak na razie rekordowy na koniec 3 etapu wyprawy.

2000 –Puerto De Tarajal na Fuertaventura warta odwiedzenia. Trzy podejścia do sklepu gdzie mógłbym zaopatrzyć się w nitownicę do okuć na maszcie skończyły się bo „maniana”. Jak ja lubię to słowo ;) . O 1700 po doświadczeniach kulinarnych, zakupowych –  popłynęliśmy dalej. Nażarliśmy się różności. Ja na swoje krewetki tygrysie czekałem godzinę. Chyba byli je łowić J . Wiatr 5 węzłów, więc bujamy się na fali 2,5 knt. Nie wiem czy ułatwia to trawienie, ale płyniemy dalej. Dziś pierwszy września, więc wszystkim pierwszakom najlepszego !! W szczególności takiemu jednemu – mojemu synkowi J.

2 września, wtorek, dzień 58

LAS PALMAS – kolejny etap za nami. Pełnym baksztagiem dopłynęliśmy do kolejnego portu wymiany załóg. Tankowanie w marinie, masa papirologii i kasują nas 121 EURO. Z czego ponad 100 opłaty administracyjno-jakiejś-tam, bo mamy ponad 12 metrów długości. Każdy następny dzień już tylko 9,81 J. Etap z Lizbony liczył 1122 Nm. Dziś czas na pożegnania , więc wieczór kapitański. Oj będzie się działo !!

Możliwość komentowania jest wyłączona.

  • Zobacz gdzie znajduje się Polonus

  • Newsletter