Cabo Verde : Sao Viente – Sao Nicolau – Brava – Fogo – Santiago

10 września – 17 września 2014

Cabo Verde : Sao Viente – Sao Niolau – Brava – Fogo – Santiago

Za nami 7 dni tułaczki po przepięknym Cabo Verde. Na dzień dobry jako port wejścia obraliśmy Mindelo, które przywitało nas…deszczem. Po zrobieniu odprawy zabraliśmy się za prace na jachcie. Po dwóch godzinach spędzonych na ławeczce bosmańskiej na wysokości topu masztu, lekko zaczęła dawać mi się we znaki upijając tu i ówdzie. Najważniejsze, że z pomocą chłopaków udało się wymienić zerwany wcześniej fał, choć lekko nie było. Linka służąca do przeciągania przecierała się cały czas w tym samym miejscu, aż w końcu za czwartym razem ustąpiła i nowy fał wylądował na swoim miejscu. Później sprawdzenie silnika, zabawa z kwasem, ogólne porządki i na miasto, które standardowo tętni życiem do późnych godzin nocnych. Przemierzając uliczki czułem się doskonale, wszak to 3 wizyta w Mindelo.

Następnego dnia wyruszamy w stronę Sao Nicolau w pięknym bejdewindzie, mijając Sao Vicente od północy, zaś bezludną Santa Luzię od południa i po północy zaczynamy stawać na kotwicy w Tarafal. Napisałem zaczynamy, bo choć do rana stoimy w jednym miejscu, o tyle już koło 1000 przewleka nas w pobliże miejsca gdzie krążą statki rybackie i promy. Miły Pan w mundurku pokazuje nam byśmy się przestawili i się zaczęło. Generalnie pierwsze podejście w miarę ok. Wodujemy ponton, silnik na niego ale….. jakby miał zapalić. Dwa miesiące uwiązany na koszu rufowym pozaciekał linki, nabrał soli i ani rusz. Więc na tym pontonie zaczynam walkę z silnikiem, podczas gdy reszta dzielnej załogi co i rusz wybiera łańcuch, bo kotwica słabo trzyma i zmienia miejsce postoju. Ja za nimi przywiązany do burty Polonusa wypluwam ostatnie plomby, unoszony falą, którą unosi wiatr, wiejący z pomiędzy wzgórz Sao Vicente z prędkością przekraczającą grubo 30 knt. Więc powiem tak, nigdy jeszcze nie czyściłem świec w silniku zaburtowym jadąc na pontonie w ślizgu. To był pierwszy raz J. Po 3 próbach stwierdziliśmy, iż bez uprzedzenia skorzystamy z bojki jakiegoś lokalnego rybaka i tak uwiązani spędziliśmy na niej kolejną noc. Silniczek oczywiście odpalił i spokojnie można było zrobić desant na ląd i pozwiedzać okoliczne miasteczka.

O 0410 następnego dnia, stawiając wszystkie 3 żagle odpływamy w stronę wyspy Brava. O 0900 przychodzi szkwał, ocean sprawia wrażenie, że oszalał ,więc zrzucamy bezan, refujemy resztę i lecimy ponad 7 knt. Godzinka … i spokój, żagle znów w górę i z NE2-3, kursem 185 naprzód.  Nad ranem wchodzimy do zatoczki Furna na wyspie Brava, gdzie uczynny lokalny pomocnik, opisywany w locjach pomaga nam w rzuceniu kotwicy. Jak to robi ? Ano najpierw wraca po swoją maskę, rurkę i płetwy. Chwyta naszą cumę dziobową i obwiązuje wokół bloku betonowego umieszczonego na jakiś 9 metrach głębokości (dodatkowo z dziobu mamy kotwicę), następnie chwyta w zęby cumę rufową i obwiązuje na głazach przy brzegu, później pytając nas czy wszystko ok., znika nie chcąc zapłaty!!.  Po desancie bączkiem na ląd  oczywiście otrzymuje paręset Escudos, ale naprawdę na nie zasłużył. A warto dodać jeszcze, że następnego dnia przed świtem zjawia się, by czynność tę powtórzyć w odwrotnej kolejności, byśmy w spokoju mogli popłynąć dalej ! J Dzień minął na zwiedzaniu wysepki, a wieczorem Witek dał przepiękny koncert na zmianę z Grzesiem w lokalnym drink barze.

4 godzinki na silniku i wpływamy do portu na Fogo – Vele de cavaleiros.  Tu znów kotwica, dodatkowo chwytamy się mooringu cumującej obok nas łodzi rybackiej należącej do Duńczyka i czas na zwiedzanie wulkanu i wyspy. Oczywiście jest to tylko namiastka tego co można zobaczyć, bo nie mamy czasu, ale gdybyśmy go mieli, myślę, że spokojnie można by spędzić na wyspach ponad miesiąc i nadal wszystkiego nie obejrzeć.

W drodze do Praia stajemy jeszcze na chwilę w przeuroczej zatoczce Cidade Velha na wyspie Santiago i udajemy się do kolejnego punktu wymiany załóg w Praia.  Tu tankowanie paliwa przy pontonie, oczekiwanie na wodę, napełnianie zbiorników i na bojce spędzamy kolejną noc. Dla załogi to ostatnia na Polonusie, dla mnie kolejna przed przeskokiem Atlantyku. To już drugi raz w przeciągu roku, ale zgoła inny. Tym razem kierunek Ameryka Południowa. Z Las Palmas przepłynęliśmy łącznie 1151 mil w czasie 226 godzin. Pozostałe spędziliśmy poznając jedynie okruchy Cabo Verde.

Możliwość komentowania jest wyłączona.

  • Zobacz gdzie znajduje się Polonus

  • Newsletter