Z Lisbony na Wyspy Kanaryjskie

II etap wyprawy POLONUSA   zakończony

 Spędziliśmy 15 dni na pokładzie starego, dobrego i dzielnego jachtu. Do Lizbony przyjechaliśmy 2 dni wcześniej a ON już czekał. Pełen tajemnic, nieoczekiwanych patentów i procedur. Całe szczęście, że Seba został z nami gdyż po 4 miesiącach wiedział już o NIM wszystko. My, załoga POSNANII zapakowaliśmy się na JEGO pokład po raz pierwszy i cierpliwie wysłuchaliśmy co, jak, gdzie i kiedy, poczym wypłynęliśmy na ocean. Nocne wyjście z Lizbony trochę nerwowe gdyż wiatr niekorzystny, dość silne prądy spychające na mielizny, no i pierwsze stawianie żagli. Dalej już jak po sznurku. Do Kadyksu (230 mil) z planem zdobycia Gibraltaru. Uniemożliwiły to jednak słabe wiatry i obawa, że nie zdążymy.  Natomiast Cadiz super – wart poznania. Cudowne miejsce. Ładna marina, piękny nadmorski bulwar no i oczywiście stare miasto z uliczkami, knajpkami, i targiem gdzie uzupełniliśmy zaopatrzenie. Wielkie steki z tuńczyka ucieszyły nasze oko i żołądki. Polecam.

Tymczasem ON nasz Polonus wcale się nie napracował. Na słabych wiaterkach i silniku do Kadyksu to pestka. Teraz wyruszamy do Casablanki (190mil) może będzie lepiej.  I rzeczywiście. Solidny ostry baksztag niesie nas wprost do celu ale fale coraz większe. Na nocnych wachtach słyszało się o 4 metrowych górach atakujących od rufy. Do portu  weszliśmy przy słabych podmuchach i zamgleniu. Casablanka jest wielkim portem, jednak Marokańczycy nie zdążyli zakończyć budowy nowej mariny aby nas tam przyjąć. Musieliśmy wrócić do sąsiedniej Mahomedii (15mil) aby zacumować w ciasnym malutkim porcie rybackim. Jedna keja dla jachtów zapełniona do ostatniego miejsca nie dawała wielkich szans, jednak za cztery piwa obsługa mariny ustawiła nas trochę na kotwicy, trochę przy burcie jachtu, który też już stał na kotwicy ale kawałek rufy miał przy kei. Ten unikalny sposób cumowania naraził nas na drobną awanturę z służbami granicznymi i celnymi, które miały bardzo utrudnione wejście na jacht.

Procedury graniczne od których już się zapewne odzwyczailiśmy zakończone i stawiamy nasze stopy na Marokańskiej ziemi. Pierwsze wrażenia bardzo pozytywne. Ładne miasteczko, normalne ładne ulice, sklepy, restauracje jak w Europie tylko wszędzie palmy. Dużo zieleni i kwiatów. Pani w eleganckim banku bez problemu wymienia walutę. Trochę dziwnie bo głowę ma owiniętą chustką ale mówi nienagannie w języku francuskim. Znajdujemy dwie taksówki i jedziemy na podbój słynnej Casablanki. Ogromne, piękne miasto. Budowle sakralne jak meczet Hasana II, nadmorskie bulwary,  wielkie hipermarkety,  arterie komunikacyjne wszystko w najlepszym wydaniu. Mało czasu aby zwiedzić, mało miejsca by opisać. Warto zobaczyć.

Kolejny cel to Agadir. Odległy o ok. 250 mil marokański kurort. Ładna marina z basenem na dachu recepcji, jednak wrażenie psują fatalne sanitariaty.  Pięknie wybudowany nadmorski fragment miasta, z plażą szerokości 200 metrów. Ciągnące się w nieskończoność bulwary pełne restauracji, sklepów, klubów, pubów i innych atrakcji, a nade wszystko tysiące ludzi, którzy do późnych godzin nocnych korzystają z oferty handlowej tamtejszych kupców i restauratorów, zażywając przy tym kąpieli w oceanie.  I nigdzie pijanych ludzi ???

Oczywiście znów uciążliwości odpraw granicznych przy wjeździe i wyjeździe i kilka godzin straconych ale warto było. Z Polski można tu przylecieć samolotem i zamieszkać w jednym z wspaniałych hoteli nad brzegiem oceanu.

Z Agadiru już na Kanary. Śpieszymy się bo do Las Palmas jeszcze ponad 300 mil.  Po wyjściu nerwowo bo kilka godzin siła wiatru nie przekracza 5 węzłów co daje Polonusowi  szybkość  1 – 1,5 węzła.  Chyba kilkakrotne prośby do Neptuna poskutkowały bo w końcu żagle się wypełniły i pożeglowaliśmy. Tym razem żegluga była piękna. Wiatr rósł z czasem i momentami wyskakiwało na wiatromierzu 30. Szybkość regularne 7 do 8 kn. Tej doby ustanowiliśmy rekordowy przelot dobowy – 160 mil. Ten wyczyn dał nam dodatkowy czas na Fuertaventurę – drugą od brzegów afrykańskich wyspę Kanarów. Zrobiliśmy zakupy i…. szok cenowy. Wszystko tanie. W knajpce na rynku piwo 0,75 l kosztowało 1,80 Euro. To naprawdę dobra cena. Ale takie są Wyspy Kanaryjskie.

Do Las Palmas już tylko żabi skok. Zrobiło się trochę burzowo. Czarne chmury nad wyspami dały nam sporo wiatru i takimi burzowymi kopnięciami przepłynęliśmy  ok. 75 mil i dotarliśmy do celu.

Wielka marina i wielkie opłaty. Ponad 100 Euro opłata nawigacyjna wymierzana na 5 miesięcy jachtom

powyżej 13 metrów oraz 40 euro za postoj i to w miejscu niezbyt sympatycznym. Po wielu ceregielach wreszcie stoimy.  ON  POLONUS i my załoga Posnanii musimy się rozstać. Pakowanie, sprzątanie bo już czeka kolejna ekipa, z którą POLONUS wyruszy na Cabo Verde.

Drogi POLONUSIE, przyjacielu,  spraw się dobrze i dowieź kolejne załogi na metę ich etapu. Złóż kwiaty na grobie Ernesta Shackletona i wracaj szczęśliwie !

Cezary Gruszczyński   –   kapitan załogi KS POSNANIA na drugim etapie wyprawy SHACKLETON 2014

Możliwość komentowania jest wyłączona.

  • Zobacz gdzie znajduje się Polonus

  • Newsletter